poniedziałek, 11 marca 2013

Opowiadanie

Kolejny dzień kiedy wstała rano ledwo żywa. Zaciągnęła spodnie, zarzuciła pierwszą lepszą koszulkę, pijąc w biegu kawę poczesała włosy i wyszła. Otworzyła drzwi równo z dzwonkiem i pierwsze kogo zobaczyła był On: Niebieskooki blondyn, z grzywką na prawo, jak zwykle w za dużej koszulce i rurkach koloru granatowego. Spojrzał na nią przelotnie i poszedł pod swoją klasę. Na jej twarzy znów był namalowany uśmiech. Chociaż na chwilę zapomniała o Bożym świecie. Po paru sekundach Wiktoria się ocknęła i poszła pod klasę. Oczywiście znów powitało ją jej ulubione, klasowe towarzystwo celując w nią ogryzkiem z jabłka. Dziewczyna była do tego przyzwyczajona. Nie lubili jej w klasie tylko dlatego, że zazdrościli jej bogatych rodziców. Wiktoria była najbogatszą uczennicą w całej Europie ale nie robiło to na niej żadnego wrażenia. Wolała chodzić rozczochrana, w koszulce z ulubionego zespołu,w potarganych rajtuzach, krótkich spodenkach i glanach + bandamka we włosach. Nie afiszowała się modą, ani drogimi kosmetykami. Zawsze próbowała być taka jak inne dziewczyny jednak nie wszyscy akceptowali to, że jej tata jest właścicielem nie jednej korporacji w Europie, a mama jest modelką w magazynie dla mężczyzn. Nigdy nie była dumna ze swojej matki. Co z tego, że była piękna skoro znajomi zawsze się z niej śmiali i porównywali do dziwki jaką jest jej matka?
Pierwsza lekcja z jaką zmogła się Wiktoria była biologia. Zaraz, gdy tylko bohaterka zajęła swoje miejsce w osobnej ławce weszła mgr Sosnowska. Dzień już nie był tak ładny, gdy widziała przelotnie Marcina. Właśnie nauczycielka oddawała sprawdziany i Wiktoria dostała niedostateczną ocenę. Szkoła była dla niej koszmarem. Przychodziła tutaj tylko dla kolegi z równoległej klasy. Przecież stać ją było na prywatną szkołę, a nie jakieś publiczne pomyje. Lekcje mijały jedna po drugiej. Klasa Wiktorii miała wf z klasą od Marcina. Grali w koszykówkę. Tak jakoś wyszło że Wiktoria trafiła do tej samej drużyny co Marcin. Akcja się rozpoczęła Gronkowska przy piłce, podanie do Sapkowskiego biegnie i błąd. Trener pokazuje na kroki i słychać gwizdek. Piłkę zza autu wybija drużyna przeciwna. Piłka trafia w ręce Wiktorii. Dziewczyna biegnie i zaliczyła kosza. Brawa dla drużyny zielonych. 26 do 24 na prowadzeniu zielonych. Akcja rozpoczyna się od środka boiska przy piłce Miller podanie do Gronkowskiej. Dziewczyna traci piłkę. Marcin wyprzedza Gronkowską kozłując w dobrym tempie. Podaje do Wiktorii. Dziewczyna przygotowuje się do dwutaktu, a tu przed nią wybiega Agnieszka. Dochodzi do czołowego zderzenia. Słyszymy gwizdek sędziego. Agnieszce nic się nie stało natomiast Wiktoria ma spuchniętą rękę. Od razu usiadła na ławce, a trener się nią zajął. Udzielono jej pierwszej pomocy po czym przyjechała karetka i zabrała dziewczynę do szpitala. Tata Wiktorii wpadł w furie co często mu się zdarza i chce zaskarżyć Agnieszkę za niewłaściwe podejście do dziewczyny przy piłce. Córka poprosiła by tego nie robił. Wściekły ojciec od razu przeniósł Wiktorię do prywatnej kliniki gdzie mieli jej zrobić dodatkowe badania.
Dziewczyna po trzech dniach wyszła ze szpitala. Nie stwierdzono wszelkich obrażeń po upadku oprócz złamania prawej ręki w nadgarstku. Następnego dnia na godzinie wychowawczej klasa zaproponowała nauczycielce wyjazd trzydniowy do Ustronia. Profesor się zgodziła i w ten sposób 13 kwietnia III b, wraz z III c ruszyły na wycieczkę. Wiktoria pomimo złamanej ręki pojechała również. Zaraz, gdy tylko wysiadła z autokaru podszedł do niej Marcin:
  • Cześć. Jestem Marcin graliśmy razem w koszykówkę.
  • Tak pamiętam....
  • Chciałem tylko zapytać czy wszystko w porządku bo trochę marnie wyglądasz...
  • Wszystko jest okej oprócz złamanej ręki. Przez to nie mogę grać na perkusji ale mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie.
  • To Ty grasz na perkusji? Nie wiedziałem...
  • No tak... już od 4 lat mam swoją kapelę
  • Wow... Imponujesz mi
  • Nie mam tak naprawdę czym....
  • Idę się rozpakować... do zobaczenia później ;)

    Puścił do niej zalotne oczko, wziął swoją torbę bagażową i poszedł. Wiktoria już prawie się rozpłynęła patrząc w jego niebieskie oczy. Nie sądziła, że kiedykolwiek Marcin zwróci na nią swoją uwagę. Dziewczyna wzięła swoją walizkę i rozpakowała się w w pokoju razem z Kasią i Gosią. To były jedyne dziewczyny w klasie, które akceptowały Wiktorię. Do końca dnia już nic ciekawego się nie wydarzyło. Następnego ranka Wiki wstała z uśmiechem na twarzy. Wszystko było już jasne. Śnił się jej Marcin jak wspólnie rozmawiali, a ona mogła być sobą i nikomu to nie przeszkadzało. Na śniadaniu widziała jak wchodził do jadalni wraz ze swoimi kumplami. Trzeba przyznać, że Marcin ma wyborne towarzystwo. Zawsze trzymali się razem- w piątkę. Marcin, Wojtek, Kacper, Krzysiek i Radek. Pięciu skate'ów, na których leciała ta żeńska część szkoły. Chłopcy cieszyli się wysoką popularnością wśród płci przeciwnej. Kończąc śniadanie cała rozbawiona dowcipem Kacpra grupa minęła Wiktorię, Kaśkę i Gośkę wbrew wszystkim zazdrosnym koleżankom Marcin uśmiechnął się w stronę dziewczyn i powiedział Wiktorii cześć. Brzmiało tak uroczo, krótko i wyraźnie z jego malinowych ust. Dziewczyna nie dała po sobie poznać, że jest zakochana w skacie. Na wycieczce nic ciekawego nie robili. Głównym celem było siedzenie w hotelu całymi dniami dlatego jak Wiki szukała klucza do drzwi pokoju przechodził akurat Marcin:
  • Przepraszam, że Cię zatrzymuję ale tak sobie pomyślałem... Może miała byś pójść ze mną ochotę na lody?
  • Że co?
  • No czy poszła byś ze mną na lody ze mną po obiedzie?
  • No myślę, że tak
  • W takim razie czekam przed wejściem o 15.00
  • Jasne.... To do zobaczenia.

    Wiktoria weszła do pokoju oparła się o drzwi uśmiechnięta i zjechała na dół cała „w skowronkach”. Była taka szczęśliwa. Najprzystojniejszy chłopak w całej szkole umówił się właśnie z nią.
    Równo o 15.00 Wiktoria schodziła na dół, a Marcin już czekał. Razem poszli w kierunku miasta na lody. W międzyczasie prowadzili konwersację:
  • Czemu Ty się tak z nikim nie trzymasz? Nie masz koleżanek?
  • Nie bardzo...
  • Ale dlaczego?! Przecież jesteś w porządku...
  • Może i tak ale chodzi o moich rodziców. Są zazdrośni, że jestem bogata i na wszystko mnie stać no i śmieją się z mojej matki....
  • Przykro mi z tego powodu... Myślę, że nie zasłużyłaś na to.
  • Może tak, może nie. W sumie co mi po nich. Przyzwyczaiłam się do samotności.

    Doszli na miejsce. Był tam biały baldachim. Słońce świeciło, chmury były puszyste jak nigdy. Weszli pod baldachim zamawiając po gałce lodów krówkowych dla każdego z nich. Wiktoria była w dalszym ciągu oczarowana Marcinem. Po dwugodzinnym spacerze przy pobliskim jeziorze gdzie się wspólnie wygłupiali, śmiali wrócili do hotelu. Wiktoria nigdy nie spędziła tak pięknego dnia. Była z osobą, która była dla niej wszystkim. Na kolacji kiedy dziewczyna siedziała ze swoimi koleżankami szedł Marcin ze swoją ekipą mówiąc do nich:
  • Zajmijcie sobie miejsce ja dzisiaj siedzę tutaj

    I poszedł w kierunku stołu Wiktorii. Dziewczyny miały niewyobrażalnie dziwne miny kiedy przysiadł się do nich. Zaczęły się obie szczerzyć i ślinić natomiast Wiki zachowała obojętność.
  • Nie przeszkadzam?
  • Nie, myślę, że nie (uśmiechnęła się, a jej oczy bardzo błyszczały jakby zobaczyła dziesięcio karatowy naszyjnik swojej matki przy nagiej sesji do Playboy'a). Spojrzała po raz kolejny tego samego dnia w oczy Marcina, które nie pokazywały nic prócz wielkiej niebieskiej pustki. Dziewczyna nie wiedziała co to znaczy w końcu nigdy wcześniej nie była zakochana. Myślała, że jest to całkiem normalne.
  • Pomyślałem, że skoro masz złamaną rękę to może zrobię Ci kanapkę. Na co masz ochotę?
  • Z serem. Tak... Zdecydowanie kanapka z serem.

    Marcin sięgnął po kromkę chleba żytniego, masło i ser żółty. Smarując kanapkę posmarował również kawałek palca po czym go oblizał i nałożył ser na kromkę. Przekroił na pół i podał dziewczynie.
  • Proszę.
  • Dziękuję bardzo. To naprawdę miłe z Twojej strony
  • Smacznego

    I odszedł.... Dziewczyna cały czas miała przed oczami uchwycony moment kiedy Marcin oblizywał brudne z masła palce. Kiedy jadła tak bardzo się rozkoszowała każdym z kawałków. Była taka szczęśliwa jak nigdy.


    Następnego dnia późnym popołudniem przyjechali do Warszawy. Po wyjściu z autokaru Wiktoria wzięła walizkę, spojrzała w stronę Marcina, który był z kumplami i poszła w kierunku domu. Spacerowała tak jeszcze z ponad godzinę rozmyślając o swoim ukochanym.

    Na drugi dzień była tylko na trzech ostatnich lekcjach bo wcześniej była na ściągnięciu gipsu. Widziała w szkole Marcina:
  • I jak tam po wyjeździe?
  • Bardzo mi się podobało. To chyba najlepszy wyjazd ze szkoły w moim życiu.
  • Cieszy mnie to. Do jutra Maleńka. Rzucił zalotne spojrzenie i zginął w tłumie licealistów.

    Dlaczego do jutra? Jutro miał być bal kończący naukę w liceum. Coś w stylu drugiej studniówki. Wiktoria miała turkusową sukienkę wymodelowaną jako kokarda na piersiach i na dole bardziej luźna. Jak tylko dziewczyna zaczęła się kręcić to sukienka razem z nią. Ubrała turkusowe szpilki. Miała włosy zaczesane na prawo. Oprócz tego całą noc spała na wałkach i miała piękne, brązowe loki. Zaraz, gdy weszła na salę gimnastyczną pełną roztańczonych maturzystów dostrzegła Marcina w garniturze wraz z kolegami i jakąś dziewczyną. Gadali wszyscy i śmiali się. Wiktoria postanowiła podejść do towarzystwa ale w tym czasie Marcin wziął nieznajomą dziewczynę za rękę i poszli na taras. Dziewczyna w przyspieszonym tempie poszła za nimi. Serce jej tak strasznie biło kiedy zobaczyła Marcina przy blasku księżyca obejmującego czarnowłosą dziewczynę i delikatnie ale namiętnie całującego się z nią. Jej serce w tym momencie chciało pęknąć. Facet, którego pokochała właśnie ją zranił. Tak wiele myśli przychodziło jej teraz do głowy. Właściwie to wszystko i nic. Nie wiedziała co myśleć w tej chwili. Rozpłakana wybiegła w kierunku wyjścia. Spacerowała w takim stanie do trzeciej nad ranem. Kiedy wróciła od razu zasnęła. Była wykończona. Przez cały weekend nie wyszła z domu nawet na chwilę. Rodzice w ogóle nie przejęli się, że córka od dwóch dni nic nie je. W poniedziałek musiała iść do szkoły. W końcu był to ostatni tydzień przed końcem roku. Na przerwie, gdy otwierała swoją szkolną szafkę oparł się o nią Marcin:
  • Hej Maleńka co tam? Nie widziałem Cie w piątek na imprezie... Myślałem, że zatańczymy.
  • Widocznie byłeś zajęty kimś innym skoro mnie nie widziałeś.
  • Ja zajęty? O czym Ty mówisz?
  • Serio jesteś takim kretynem czy to tylko takie pozory? Wiesz? Myślałam, że jesteś inny, a okazałeś się jedną wielką ściemą!

    Marcin próbował objąć Wiktorię żeby się uspokoiła natomiast ona się wyrwała
  • Odwal się!

    I poszła przyspieszonym krokiem, a Marcinowi nawet nie przyszło do głowy by ją gonić. Wiktoria potrzebowała to wszystko przemyśleć. Facet, który był jej ideałem okazał się jedną wielką ściemą. Udawał tak dobrego, był takim romantykiem, że sama się rozpływała jak czekolada mleczna na słońcu.

    Około godziny dwudziestej pod jej dom przyszedł Marcin. Zobaczył, że u góry w niewielkim pokoiku świeci się światło i za wszelką cenę chciał dostać się na balkon po drzewie. Gdy zapukał agresja w dziewczynie była taka wielka, że

    otworzyła. Sama właściwie nie wiedziała dlaczego.
  • Słuchaj... To nie tak... Po prostu zapomniałem Ci powiedzieć, że mam dziewczynę...
  • Dziewczynę? Ty chyba sobie teraz ze mnie żartujesz?! Dziewczynę (burknęła pod nosem)
    Marcin stanął naprzeciw niej patrząc w jej oczy.
  • Jesteś wspaniałą dziewczyną, naprawdę. Chciałem Ci pokazać, że życie towarzyskie również bywa fajne
  • No to rzeczywiście pokazałeś..... A teraz wynoś się nim stracę cierpliwość...
  • Wiki ja naprawdę nie chciałem żebyś dowiedziała się o Kamili w taki sposób...
  • Oh.. jakiś Ty szlachetny prawie jak kamień tyle, że Ty nie jesteś szmaragdem ani niczym innym.
  • No daj mi już spokój wybaczysz mi?
  • Zapomnij! Wynoś się!

    Marcin był zdezorientowany. Nie wiedział co robić. Dziwnym trafem zależało mu po części na Wiktorii ale nie potrafił jej tego powiedzieć.
  • Jesteś zwykłym sukinsynem! Bawiłeś się moimi uczuciami, traktowałeś jak zabawkę

    Zaczęła uderzać pięściami w jego klatkę piersiową, płakać i krzyczeć.

    Marcin ją złapał z całej siły i mocno przytulił żeby się uspokoiła.

    Po paru minutach szlochała tylko nosem ale była już spokojna. Marcin pocałował ją w czoło i wyszeptał:
  • Gdybym naprawdę kochał Kamilę nigdy nie zakochałbym się w Tobie
  • Ale jakie to ma znaczenie i tak jesteś jej chłopakiem...
  • już nie długo Skarbie, już nie długo

sobota, 9 marca 2013

Historia Collage'u

Cześć. Dawno mnie tutaj nie było. Postanowiłam zmienić to opowiadanie.
Będę je wstawiać w częściach. Końca nadal nie mam. Mam nadzieję, że ta wersja
jest na większym poziomie niż ta ostatnia.
Zachęcam do czytania i komentowania ; )

  


  American West College to szkoła słynąca z najlepszych uczniów w Stanach Zjednoczonych. Aby się do niej dostać naprawdę trzeba włożyć w to sporo pracy. Tak właśnie swoje życie poświęciła Elizabeth. Z radością otworzyła pierwszy list z tej szkoły z wiadomością o przyjęciu jej do tego collage'u. Nauka tam nie należała do prostych czynności codziennego polskiego gimnazjum. Tutaj nauka jest na najwyższym poziomie. Szkoła jest jedną z najbardziej wiarygodnych szkół w USA. Jest dość duża. Pokoje są na dwóch piętrach: osobno dziewczyny, osobno chłopcy. Reszta budynku jest wyposażona w jedną z najlepszych pracowni medycznych w kraju. Stołówka zawsze podawała świeże ale i z górnej półki jedzenie. W samej szkole znajdowały się szafki. Każdy uczeń miał swoją. Ten college to istny raj ale pomimo wszystko trzeba było się uczyć, chociaż w takich warunkach to sama przyjemność.
    Pierwszego dnia Catherine obudziła się pierwsza. Spojrzała na budzik. Dochodziła siódma. Zrywając się na równe nogi szybkim krokiem podeszła do łóżka Elizabeth i szarpała ją za ramię mówiąc:
- Wstawaj wstawaj! To pierwszy dzień szkoły, a my już zaspałyśmy. Za 30 minut zaczynają się lekcje!
To samo zrobiła podchodząc do Alice. Dziewczyny po chwili wstały i zaczęły od ubioru. W tym samym czasie Alice jak i Elizabeth stały przy szafie biorąc swój mundurek – spódniczka w kratkę, białe podkolanówki, biała koszula, czerwony krawat, granatowa marynarka i czarne półbuty zapinane na pasek. Przebrały się jak najszybciej potrafiły. Catherine ciągle poganiała swoje współlokatorki. Dziewczęta poszły do łazienki aby umyć zęby i delikatnie podkreślić swoje piękno. 4 minuty przed lekcjami udało im się zejść na piętro, gdzie odbywały się pierwsze zajęcia. Plan był mało napięty.
- Dzisiaj tylko mamy medycynę, historię sztuki, astronomię i geografię. Skończymy jeszcze przed obiadem – odrzekła Alice do reszty koleżanek patrząc na plan, który jeszcze wczoraj umieściła w piórniku.
Medycyna minęła dość szybko z sympatycznym doktorem Crouche. Historia sztuki to chyba najnudniejsza lekcja, na której można było trochę odpocząć i pospać. Nikt w szkole nie lubił monotonnego prowadzenia zajęć przez Andy’ego Burn’a. Sam nauczyciel był dość stary i niedowidzący. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że nikt go nie słucha. Najciekawsze lekcje okazały się z astronomii. Szkoła była wyposażona w planetarium gdzie prowadzono zajęcia. Uczniowie zazwyczaj byli zwolennikami tego przedmiotu, a zaraz po nim była medycyna.
- Już po dwunastej – powiedziała Katherine do Alice i Elizabeth wychodząc z planetarium - Jeszcze tylko geografia i mamy wolne! Z uśmiechem na twarzy dziewczyna ruszyła długim, ale dość szerokim korytarzem w kierunku pracowni geograficznej, a za nią poszły jej nowo poznane koleżanki, z którymi dzieliła pokój. 
 Elizabeth usiadła w drugiej ławce pod oknem z Alice. Słońce wtedy bardzo świeciło na jej twarz. Chwilę po dzwonku wszedł nauczyciel - Pan Collins. W pierwszej chwili Elizabeth nie zwróciła na niego uwagi ale, gdy tylko zaczął się przedstawiać uczennica podniosła głowę do góry i spojrzała    na niego lekceważącym wzrokiem. Już na pierwszej lekcji Pan Collins zwrócił uwagę na uczennicę w drugiej ławce, która nieustannie gada i zakłóca mu pracę na lekcji.
- Panna Moore. Widzę, że Pani taka rozgadana. Zapraszam do mapy. Pokaże Pani całej klasie wszystkie kontynenty, może to chociaż uciszy Panią na chwilę.
Spojrzał na nią ironicznym wzrokiem i uśmiechnął się robiąc jej tym na złość. Elizabeth spojrzała na Alice i wstała ze swojego miejsca i podeszła do mapy jak prosił nauczyciel. Pokazując na mapie poszczególne kontynenty omawiała jak się nazywają. W tym momencie wykazała się niezwykłą wiedzą
- Ameryka Północna i środkowa liczy 23 państwa m.in. Barbados, Dominikana, Kuba, Meksyk, Saint Lucia. Ameryka Południowa znajduje się pod Ameryką Północną. Jest stosunkowo mniejsza od Ameryki Północnej dlatego liczy tylko 12 państw w tym Argentynę, Boliwię, Brazylię, Chile, Gujanę. Za oceanem Atlantyckim znajduje się Europa licząca 44 państwa w tym stolicę Kościoła – Watykan. Europa jest połączona z Azją. Państwem, które należy do obu kontynentów jest Rosja chociaż większość jej powierzchni znajduje się na ziemi azjatyckiej.
Nauczyciel nie sądził, że Elizabeth ma taką wiedzę na temat państw w danym kontynencie. Z zaciekawieniem patrzył na dziewczynę, która najwyraźniej sobie nie przeszkadzała i ciągnęła dalej.
- Jak już wspomniałam o  Azji, liczy ona 47 państw nie wliczając Rosji. Pod Europą jak i Azją znajduje się Afryka uznawany również jako trzeci świat ze względu na warunki klimatyczne: częste susze czy powodzie. 53 państwa stanowi Afrykę. Najmniej znane są jednak Erytrea, Gabon, Mauritius, Suazi, Burkina Faso. Prawie w każdej fladze państw Afryki dostrzegamy kolor zielony. Najmniejszym kontynentem uważanym również za wyspę jest Australia i Oceania, w której w skład wchodzą państwa takie jak Australia, Fidżi, Kiribati, Mikronezja, Nauru, Nowa Zelandia, Palau, Papua- Nowa Gwinea, Samoa, Tonga, Tuvalu, Vanuatu, Wyspy Marshalla, oraz Wyspy Salomona.
       Po ostatnim zdaniu Elizabeth spojrzała na profesora, który jak widać oniemiał z wrażenia. Po chwili wydobył z siebie głos i pstryknął długopisem, którym bawił się od chwili kiedy Elizabeth zaczęła swoją przemowę.
- Widzę, że znasz się na państwach danych kontynentów, ja jednak prosiłem o wskazanie ich na mapie, a nie wykazywanie się wiedzą Panno Moore. Proszę siadać na miejsce i nie odzywać się jeżeli nie jest to na temat.
Dupek! – Pomyślała Elizabeth. Z naburmuszoną miną usiadła w swojej ławce nie odzywając się do końca lekcji.
Po skończeniu zajęć Elizabeth, wraz z Catherine i Alice poszły na jadalnię w celu zjedzenia lunch ’u. Stały dobre 20 minut w kolejce ale, gdy tylko dostały posiłek udały się do stolika gdzie były 4 miejsca wolne, a pozostałe 4 były zajęte.
- Tutaj jest wolne? – zapytała Alice nieznajomych jej uczniów
- Tak, proszę siadać – odrzekła jedna ze studentek. Wyglądała na starsza od dziewczyn o jakieś 2 lata. Miała długie brązowe włosy i zielone oczy. Miała bardzo sympatyczną twarz. Dziewczęta zajęły wolne miejsce. I zaczęły jeść rozmawiając o pierwszym dniu w szkole.
- Jak wam się dzisiaj podobało? – zapytała pierwsza Catherine
- Było świetnie! Zwłaszcza astronomia – odparła Alice
Obie spojrzały na Elizabeth, której wzrok był gdzieś daleko zapatrzony w nauczyciela, który zbliżał się do ich stolika.
- Po prostu wyśmienity – odrzekła przez zęby Elizabeth, wciąż patrząc na postać, która właśnie podeszła do nich.
Profesor Collins spoglądnąwszy na każdą z nich zapytał z uśmiechem:
- Można się dosiąść? Wszędzie wszystko pozajmowane.
- Czyżby? Akurat nasz stolik tak wołał „Przyjdź do nas!” – odrzekła desperacko Elizabeth. – jest już po zajęciach. Przyszedł Pan psuć mi humor?
- Ależ nie, chciałem tylko się przysiąść i zapytać jak minął pierwszy dzień w szkole. – Nauczyciel spojrzał na Elizabeth, a potem na Alice i Catherine.
- Jasne, Obawiam się, że dzień byłby bardziej udany gdybym Pana nie poznała! – powiedziała stanowczo Elizabeth. Wzięła swój lunch i wyszła. Przyjaciółki spojrzały na nią ze zdziwieniem ale nie poszły za nią.

czwartek, 7 marca 2013

Powitanie

Cześć ;)

Pozwólcie, że się nie przedstawię tylko zostanę tajemniczą Amare.
Mój blog będzie zbiorem opowieści o miłości.
Mam nadzieję, że wam się tutaj spodoba i często będziecie do mnie zaglądać ;)