sobota, 28 września 2013

Historia Collage'u rozdział XIII


        Drodzy czytelnicy już nie wiele zostało nam do końca postaram się pociągnąć do XX rozdziału w najgorszym wypadku zostanie XVIII. Miłego czytania :) 
                                                                                                                        Amare                                         

                                                     Rozdział XIII
   
         Następne dni były zwykłe i bez większych emocji. Lekcje się kończyły a Martin przesiadywał w pokoju dziewcząt gdzie mieszkała jego ukochana .Zbliżał się już koniec roku szkolnego, a Elizabeth miała wrócić na czas wakacji do domu. Całe dwa miesiące bez Martina wydawały się dla niej wiecznością. Po kolejnej geografii Martin podszedł do Elizabeth i zapytał:
  -         Mógłbym Cię prosić byś podeszła ze mną na salę gimnastyczną?
                    Nie ma problemu tylko troszkę się śpieszę.... Jutro mam sprawdzian z medycyny.
-          Wiesz, że zawsze możemy pouczyć się razem. Pomogę ci poza tym myślę, że nie zejdzie nam tam długo
- No dobrze, ale jak dostanę jedynkę to z twojej winy – uśmiechnęła się do niego
- Na pewno nie dostaniesz – odwzajemnił jej uśmiech.
W drodze na salę gimnastyczną
- Do czego ty mnie tak właściwie potrzebujesz? – zapytała z ciekawości
- Za niedługo, a dokładnie w piątek odbędzie się na hali bankiet dla nauczycieli i potrzebuję kogoś kto nadmuchałby balony
- ale ja sobie sama nie poradzę
- spokojnie. Pomogę ci – odpowiedział Martin
        Gdy tylko doszli w prawym rogu sali było pełno balonów. Jednak nie to przykuło jej uwagę. Z boku hali znajdował się stolik. Był przykryty białym obrusem. Widniały na nim świeczki. Były nakryte dwa talerze, kieliszki, a obrus był obsypany płatkami czerwonych i różowych kwiatków. W pomieszczeniu panował półmrok. Elizabeth nie spodziewała się tego.
- czy my czasem nie mieliśmy zająć się balonami?
- to był tylko pretekst żebyś tutaj przyszła
- świetnie to sobie wymyśliłeś – spojrzała na niego ze złością ale jednocześnie z wdzięcznością.
- jesteś na mnie za to zła?
- oczywiście, że nie. Jestem wręcz zachwycona!
    Uradowana dziewczyna poszła w kierunku stolika. Zaraz za nią ruszył nauczyciel. Wyprzedził ją i odsunął krzesło by mogła usiąść. W tle leciało Apologize zespołu Timbaland. Atmosfera była dość przyjemna i romantyczna. Para rozmawiała, śmiała się, aż w końcu Martin podszedł do Elizabeth wyciągając przed nią prawą dłoń i poprosił ją do tańca. Uczennica spojrzała mu w oczy, położyła delikatnie rękę na jego dłoni i  poszła razem z Collinsem na środek parkietu. Położyła taktownie głowę na jego ramieniu, a ręce dała za jego szyję. Profesor objął ją w talii. Tańczyli nie zamieniając ze sobą ani jednego słowa. Gdy piosenka dobiegała końca odchylił się trochę by spojrzeć jej w oczy. Powoli zaczął ją całować. Były to głębokie pocałunki. Serce biło im coraz szybciej. Martin powoli dotykał ją coraz wyżej, ona rozkoszowała się każdą z chwil. Nie myślała o niczym, korzystała z chwili. Miała taką ochotę właśnie teraz pokazać Collinsowi jak mocne jest jej uczucie. Zaczęła rozpinać jego koszulę. On rozpinał jej spodnie. Ona męczyła się z Jego paskiem od spodni, on pomógł jej nie przestając całować jej ust. Oboje padli na pobliskie materace. Ona na dole, a on na niej. Ściągnął jej bluzkę. Był coraz bardziej pobudzony. Miał coraz to większą ochotę na nią. Jej uczucia były dość podobne. Miała ochotę czuć jego bliskość w ten sposób w jaki wcześniej tego nie czuła. On odpiął  jej stanik jedną ręką, drugą zaczął ją dotykać. Nieustannie się całują. Ona ściąga jego bieliznę, po chwili to on ściąga bieliznę jej. Są już przed sobą całkiem nadzy, ale nie przeszkadzało im to. W tej chwili nie ich nagość była ważna, ale to, że mieli siebie nawzajem właśnie w tym momencie. Zrobili to. Elizabeth właśnie przeżyła swój pierwszy raz z mężczyzną starszym o 17 lat.
Leżąc na materacu tuż obok Elizabeth Martin zapytał:
- to co tam miałaś na tą medycynę? Może stosunki między samcem, a samicą? – zaczął się śmiać. Elizabeth również uważała to za dosyć śmieszne i dołączyła do niego.
Między innymi za to poczucie humoru tak bardzo go kochała.
-   Kim właściwie dla Ciebie jestem? Kolejną uczennicą do kolekcji? – zapytała po chwili ciszy
                    Jakiej kolekcji o czym Ty mówisz?
                    Nie udawaj, że jestem tu pierwsza przecież oboje dobrze wiemy, że masz swoje wybranki w każdej klasie
                    Przysięgam, że  nikogo wcześniej tu nie było ani w żadnym innym miejscu ze mną. Jesteś pierwsza i nie żałuję tego. Bo jesteś wyjątkowa. Już od pierwszej lekcji zwróciłaś moją uwagę. Twój uśmiech był taki delikatny, kobiecy tylko nie wiedziałem, czy mogę się zbliżyć poza tym rozmawialiśmy już o tym. Ty dalej żyjesz tymi plotkami na mój temat?
                    Ja z początku byłam bardzo negatywnie nastawiona do Twojej osoby po tych plotkach jakie krążą...
                    Naprawdę wierzyłaś w to, że taki jestem?
                    Nie znałam Cię....
                    A teraz znasz?
                    Zadaję sobie to pytanie od kilkunastu minut
                    Cieszę się, że jesteśmy tu razem
Elizabeth ubrała się i wyszła. Dostała tylko długi pocałunek na pożegnanie.

Historia collage'u rozdział XII


Rozdział XII




           Przez kolejne dni nie widziała go w szkole. Myślała, że to właśnie przez nią wziął wolne. Zdawało się, że i on musi to wszystko przemyśleć.
Z każdym dniem tęskniła coraz bardziej. Niby to co stało się w sali geograficznej to tylko przypadek. Dalej strasznie pociągał ją ten mężczyzna. Wiedziała, że jest to najgłupsza rzecz jaką robi w życiu ale chyba w końcu zaznała miłość. Miłość przez intrygi i specyficzne poczucie humoru. Tak bardzo go nienawidziła, a nocami nie spała myśląc o nim. Tak bardzo go pragnęła.
Następnego dnia na geografii dziwnym trafem znów pojawił się w szkole. Było zwyczajnie jak zawsze. Miała być klasówka. Każdy siedział w osobnej ławce, a Elizabeth posadził na swoim krześle na kółkach. Odsunął ją pod tablice i przysunął biurko. Ona tylko nonszalancko spojrzała i zaczęła pisać swoją klasówkę. Collins spacerował po klasie. Nagle oparł się rękoma o jej ławkę. Miał ubraną koszulkę z Batmanem na krótki rękaw. T – shirt dobrze podkreślał jego muskuły co robiło na dziewczynie jeszcze większe wrażenie. Popatrzył jej w oczy, a następnie odparł
                    Pierwszy wulkan wybuchnął 57 lat wcześniej
I zalotnie się uśmiechnął, a ona udała, że tego nie widzi. Gdy tylko zadzwonił dzwonek wszyscy oddali swoje prace i wyszli. Elizabeth pakowała swój piórnik, a Pan Martin poszedł zamknąć drzwi. Uczennica nie wiedziała co się dzieje i tylko spojrzała na niego. Liczyła, że zaraz otworzy te drzwi w końcu to była ostatnia lekcja i chciała już iść do pokoju. Było dosyć późno. Przysunął się do niej by patrzeć na nią z dość bliska.
                    gniewasz się na mnie za tamten dzień? – zapytał dość niepewnie ale ciekawy odpowiedzi
                    Nie.... nic się nie stało. – przecież nie powiem mu że chce to powtórzyć - pomyślała
                    Ależ stało się. Sama dobrze o tym wiesz...
Po raz kolejny patrzyła w jego duże, brązowe oczy i nie potrafiła wydukać ani słowa więcej.
                    Chyba powinnam już iść. Uznajmy, że tamtej sytuacji nie było.
                    Nie było? Tak zwyczajnie po prostu nie było?

Uczę się wspinać
Zginać
Znów zaczynać
A wszystko to by nie wyjść na kretyna.

                    A co mam powiedzieć? Jest pan moim nauczycielem i staram się o tym nie zapominać
                    No to może powinnaś? Przecież widzę, że też to czujesz. Widzę jak na mnie patrzysz, jak pragniesz, jak nie śpisz po nocach i przychodzisz na lekcje z podkrążonymi oczami.
Elizabeth zarumieniła się. Nie sądziła, że po niej widać to co czuje. Tak bardzo starała się to zatuszować.
      -    Chyba jednak będzie lepiej jak już pójdę. – odpowiedziała opuszczając głowę, by znów się nie rozmarzyć w jego oczach.
Collins chwycił ją na wysokości ud i zaniósł na biurko gdzie usiadła. Zaczął się do niej zbliżać i powoli całować. Jego oddech był dość płytki, a serce biło im jak szalone. Oboje tego pragnęli od bardzo dawna. Zaczął ją dotykać. Jego ręka posuwała się powoli od wysokości kolana coraz wyżej. Lubił czuć jej kształty. Ona zapomniała o Bożym świecie. Dała ponieść się emocjom i uczuciom towarzyszącym jej w tej chwili. Collins całował ją po szyi – ona miała uniesioną głowę do góry i zamknięte oczy. Czuła każdy jego dotyk, każde muśnięcie wargami, jego oddech. On zaczął rozpinać jej bluzkę. Dotykał jej dużych i jędrnych piersi. Nie przestawał całować. Ona czuła się wyjątkowo. Wyjątkowo przy nim. Nigdy nie myślała, że taka przyjemność spotka ją właśnie z Collinsem. Popchnął ją. Jej bezwładne ciało delikatnie położyło się na biurku. Zaczął rozpinać jej spodnie. Ona w międzyczasie zdjęła mu koszulkę. Wszedł na biurko. Jego ręce opierały się o stolik tuż obok jej ramion. Widziała jego brzuch. Był taki umięśniony. Nikt nie mógł przerwać tak wspaniałej chwili do momentu gdy ktoś szarpnął za klamkę. Oboje się wystraszyli.
- To pewno sprzątaczka. – stwierdził Collins
 Ubrali się jak najszybciej potrafili. Collins usiadł przy biurku, a Elizabeth w pierwszej ławce. Sprzątaczka otwarła drzwi kluczem i zobaczyła jak nauczyciel rozmawia o skałach z uczennicą.
- Ojej przepraszam panie profesorze! Nie wiedziałam, że kogoś tutaj zastanę o tak późnej godzinie
- nic się nie stało – odparł Collins. Ja tylko tłumaczę uczennicy jak rozróżnić skały wapienne od osadowych.
Sprzątaczka weszła wraz z wózkiem do sali, aby pozamiatać i wytrzeć podłogę .Dziewczyna wyszła z klasy i pobiegła do swojego pokoju. Tak bardzo go pragnęła, tyle czekała, ale jednak fakt, że jest jej nauczycielem nie dawał za wygraną. Elizabeth nie wychodziła z pokoju przez 5 dni. Collins już nie mógł tego wytrzymać. Późnym wieczorem wszedł na balkon dziewczyn. Miał ze sobą gitarę i zaczął śpiewać:


 Pamiętasz tamte czasy, to pierwsze spotkanie?
Pierwszą wspólną rozmowę, w osobowościach rozeznanie...
Była ładna pogoda, Twoje oczy w świetle lśniły.
Włosy przytulone słońcem na niebie się rozłożyły.
Już tamtego dnia sprytnie mnie zaczarowałaś.
Bo Ty jesteś czarodziejką, do mnie czar swój skierowałaś.
Chcę czuć Cię w mych ramionach, kochać Cię nieprzytomnie.
Bo Ty jesteś cieplejsza, niż na niebie słońce.
Hej kotku, spędźmy wspólnie święta.
Ja będę zachwycony, a Ty będziesz wniebowzięta.
Ty wciągasz, jak narkotyk, bezwzględnie uzależniasz.
Co dzień Ciebie zażywam i nie mogę przestać.
Chcę byś była przy mnie, odstawmy na bok złość.
Dlaczego wciąż o Tobie myślę? Bo to miłość...
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że tak wszystko się potoczy.
Że co dzień będę czuł Twój zapach i patrzył w te oczy.
Że każda chwila z Tobą będzie dla mnie wszystkim.
Że gdy nie będziesz przy mnie, będę tracił zmysły.

Ref.:
Dlaczego wciąż o Tobie myślę, wciąż jesteś w snach?
Dlaczego gdy Cię nie ma cały świat traci blask?
Dlaczego między nami więzy postawił los?
Bo to miłość...

Elizabeth nie mogła już tego słuchać. Wpadła w szał i wykrzyczała:
                    Nie kocham Cię!
                    Kocham Cię. - odpowiedział
W tym momencie zamknęła drzwi na balkon i dopiero w tej chwili uświadomiła sobie co tak naprawdę Collins do niej powiedział. To było silniejsze od niej. Kucnęła przy drzwiach i zaczęła płakać. Tak bardzo pragnęła jego bliskości. Tej samej jak w dniu, w którym rzucali się poduszkami, tej samej kiedy byli sami w klasie i pocałował ją pierwszy raz, tej bliskości kiedy nosił ją na rękach. Tak bardzo tęskniła za tymi dniami.
        Parę dni później, gdy Elizabeth postanowiła się przejść po pobliskim parku zobaczyła Collinsa, który trzymał na rękach małą dziewczynkę. Miała może z 3 latka. Obok niego stała nie za wysoka kobieta. Elizabeth nie dowierzała własnym oczom. Parę dni wcześniej wyznawał jej miłość, a teraz okazuje się, że ma kobietę i dziecko. Dziewczyna zaczęła płakać i biec przed siebie ile sił w nogach.
 Na następnej lekcji Elizabeth poszła do ławki Catherine pogadać o projekcie na medycynę. Collins chciał już prowadzić lekcję, a Elizabeth nie była na swoim miejscu.
         Panno Moore proszę wrócić do ławki (powiedział z wielkim uśmiechem na ustach).
Elizabeth nawet na niego nie spojrzała i odpowiedziała „zaraz”. Collins nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Po prostu go zatkało. Już nie był w tak świetnym humorze jak jeszcze 15 sekund temu.
                  Elizabeth, prosiłem Cię o coś! – powiedział podniesionym głosem
                  Nie przypominam sobie żebym przechodziła z panem na „Ty”, więc będę wdzięczna jak profesor będzie się do mnie zwracał na „per pani”.
Collins nieźle się wkurzył. Widać jednak nie chciał dalej ciągnąć tego tematu i odpuścił. Jednak te słowa go zabolały.  Jeszcze parę dni całowali się tak beztrosko, byli dla siebie wszystkim, a teraz są dla siebie wrogami i popsuli swoją przyjaźń. Nie mogę do tego dopuścić – pomyślał. Po lekcji poprosił, aby Elizabeth została na chwilę. Dziewczyna pakowała swój atlas do torebki, gdy Collins bardzo niepewnie podszedł do niej.
                  Dlaczego się tak zachowujesz? – zagadnął pierwszy
                  To znaczy jak?
Szukając słowa odpowiedział:
                  Jesteś opryskliwa.
                  Może nie byłabym taka gdyby nie spacery w parku z córeczką!
Collins nie miał pojęcia o czym ona mówi. Przecież nie ma żony, a co dopiero córki!
                  Z córeczką? Co ty bredzisz?
                  Widziałam przecież – Emocje miały nad nią przewagę. Już chciała stamtąd wyjść. Nie chciała o tym rozmawiać. Zbyt wiele ją to kosztowało.
                  To moja siostrzenica – odpowiedział dość cicho
Elizabeth zatkało. Zrobiło jej się strasznie głupio, że tak potraktowała Martina.
                  A ta kobieta to kto? - zapytała
                  Moja siostra – Diana. Czy ty naprawdę myślałaś że jestem takim dupkiem?
                  Nie chciałam....
-          Nie chciałaś pomyśleć, że jestem dupkiem, ale jakoś tak wyszło?
-          A co mam powiedzieć?
                  Zapewne nic! Nie przejmuj się. To tylko ja. Do wszystkich zarywający profesor Collins szukający pocieszenia u nastolatek Jakich plotek jeszcze o mnie słuchasz?
Nauczyciel odwrócił się w stronę drzwi. Chciał już wyjść. Najwyraźniej miał już dosyć tej rozmowy.
                  Czekaj! Nie dam Ci tak po prostu odejść. Przepraszam! Po tych słowach wtuliła się w jego ramiona i zaczęła płakać.
Collins pogładził ją po głowie i spojrzał na nią
                  Dobrze cię rozumiem. Cała ta sytuacja cię przerasta. – Elizabeth podniosła głowę by spojrzeć na niego, a on pocałował ją w czoło, a dziewczyna uśmiechnęła się przez łzy.
- Nie pozwolę żeby moja księżniczka kiedykolwiek przeze mnie płakała
    Uczennica dostrzegła, że Martin nie żartuje. Naprawdę ją kocha. Pomimo tego, że jest opryskliwa, uszczypliwa i uważa się za samowystarczalną.
Spojrzała w jego duże, brązowe oczy i bez zastanowienia powiedziała „Kocham Cię”. Sama tak naprawdę nie dowierzała, że przeszło jej to przez gardło.
- Ja ciebie też kocham Elizabeth. Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek kobieta będzie dla mnie tak ważna.

czwartek, 26 września 2013

Historia collage'u rozdział XI


Rozdział XI


                Ferie minęły dosyć szybko. Wyjątkowo monotonicznie niż zawsze. Można powiedzieć, że Elizabeth starała się o nim zapomnieć. Jednak nie wyszło jej to. Pierwszego dnia w szkole na lekcji geografii oglądali film o glebach. Profesor zapytał Elizabeth czy przyniosła pracę, dzięki której wygrała konkurs. Dziewczyna podeszła do biurka i pokazała pamiętnik astronauty. On przeglądał go bardzo delikatnie żeby nie uszkodzić pracy. Otworzył na stronie, na której opisana była śmierć i przeczytał na głos: „Kocham Cię”, a całe zdanie brzmiało: „Ostatnie słowa, które do niej skierował to Kocham Cię”, więc dlaczego powiedział na głos tylko dwa ostatnie słowa, które tak wiele znaczą? Popatrzył chwilę w pamiętnik, a później zamknął go bez słowa i oddał. Elizabeth na te słowa przeszedł dreszcz. W pierwszej chwili miała odpowiedzieć ironicznym tonem: „Jakie to było czułe z pana strony”, ale pohamowała się. Czuła jakby to zdanie było kierowane do niej. Przy całej klasie wyznał jej co czuje. „Widać fantazja mnie już ponosi skoro rzeczywiście myślę, że to było do mnie” - pomyślała.
         Kolejna noc kiedy śnił jej się Martin Collins. Tym razem chciał zeskanować pamiętnik, który przygotowała na konkurs. Byli w jakiejś sali całkiem sami. Po chwili, gdy pamiętnik się skanował nauczyciel objął Elizabeth. Było to dla niej wstydliwe uczucie, bo w końcu to profesor geografii ale tak bardzo tego pragnęła. Później już usłyszała tylko dzwonek budzika rozpoczynający nowy dzień.
        Kolejnego dnia po skończonej lekcji geografii Angie zapytała pana profesora, czy przyjdzie do nich na wf. Widział, że Elizabeth słucha o czym rozmawiają i odpowiedział:
      o której godzinie macie zajęcia?
      12.55 – odpowiedziała ucieszona Angie
Spojrzał na Elizabeth z przekąsem i odparł: ”Przyjdę”. Elizabeth nie wytrzymała. Podeszła do nauczyciela i wykrzyczała mu prosto w twarz:
 - Nie ma pan nic lepszego do roboty niż patrzeć się jak ćwiczymy?
Po tych słowach nie czekając na odpowiedź wzięła z ławki swoją torbę i wyszła.
 Tak też się stało. Parę minut po godzinie pierwszej wszedł na salę gimnastyczną jakby nic się nie stało i przez kolejne 25 minut wpatrywał się w ćwiczące dziewczyny w tym na Elizabeth. Trzeba mieć naprawdę tupet żeby tu przyjść – pomyślała. Nie chciała żeby akurat ją widział na takiej lekcji jak ta.... Ubranie byle jakie, wygniecione, w dodatku nie była wielką fanką sportu i nie miała predyspozycji na sportowca. Może to akurat w niej lubił? Taką bezradność, zwyczajność i flejtuchowatość? Na lekcji grali w koszykówkę. Akcja rozpoczęła się na środku boiska. Bryan przy piłce, podanie do Tischner biegnie i błąd. Trener pokazuje na kroki, słychać gwizdek. Piłkę zza autu wybija drużyna przeciwna. Piłka trafia w ręce Elizabeth. Dziewczyna biegnie i rzuca do kosza. Brawa dla drużyny zielonych. 26 do 24 na prowadzeniu zielonych. Akcja rozpoczyna się spod kosza, przy piłce Miller. Podanie do Tischner. Dziewczyna traci piłkę. Bryan wyprzedza Tischner kozłując w dobrym tempie. Podaje do Moore. Dziewczyna przygotowuje się do dwutaktu, lecz w ostatniej chwili powstrzymuje ją Angie. Elizabeth upadła.  Gwizdek sędziego rozległ się po hali. Collins siedzący na ławce nie wiedział jak się zachować. Nie myślał o tym czy jest nauczycielem, mężczyzną, czy jej prywatnym chłopakiem. W tym momencie najważniejsze było zdrowie Elizabeth. Podbiegł do niej jak najszybciej:
      Wszystko w porządku?
      Ahhh.... boli mnie... strasznie boli
Uklęknął przed nią
      To prawa noga?
      Tak, tutaj przy kostce – odpowiedziała Elizabeth pokazując nogę
Nauczyciel ściągnął powoli czerwonego trampka z jej nogi, a następnie skarpetkę. Delikatnie podwinął długie spodnie dresowe Elizabeth i obejrzał jej nogę. Panna Moore wpatrywała się w niego i w to co robi. Nie sądziła, że to właśnie on będzie ją opatrywał.
      Nieźle spuchnięta. Możliwe, że złamana – powiedział po chwili zastanowienia
      Świetnie.... Rodzice są w pracy. Nie mam z kim iść do lekarza
W tym momencie podeszła nauczycielka wf-u - pani Carnot
      Martin, ty już jesteś po lekcjach?
Bez zastanowienia odpowiedział.
      Tak, a co?
      To dobrze się składa. Zabierzesz pannę Moore do lekarza. Niech jak najszybciej prześwietlą jej tą nogę.
Martin spojrzał jeszcze raz na Elizabeth.
      Dobrze
      Dziewczyna nie była tym zbytnio zadowolona. Cała grupa dziewcząt patrzyła na nią jak na ofiarę, a najprzystojniejszy nauczyciel w szkole wziął ją pod swoją opiekę i zawiezie uczennicę do szpitala. Collins wziął Elizabeth na ręce i zaniósł do szatni zagadując po drodze:
      Zaniosę cię do szatani. Poradzisz sobie sama?
      No raczej... – odpowiedziała dziewczyna
      Oj no... nie bądź taka opryskliwa, chcę pomóc - Spojrzał na nią swoim wyjątkowym wzrokiem. Zauważyła, że tylko na nią tak patrzy. Była oczarowana jego spojrzeniem. Była tak blisko jego ust. W każdej chwili mogła go pocałować. Zapach drogich perfum jeszcze bardziej ją do tego kusił. Jednak kontynuowała rozmowę jakby nic w jej głowie się nie wydarzyło.
      Kto by pomyślał że pan profesor się tak o mnie troszczy?
      Chciałem dobrze... no cóż, widać nie wyszło... poczekam za drzwiami.
Elizabeth przebrała się i powoli kulejąc przyszła do drzwi. Reakcja Martina była oburzająca ze względu na to co Elizabeth zrobiła.
      Czy ty zwariowałaś? Chcesz jeszcze bardziej uszkodzić nogę?
      Przecież musiałam jakoś wyjść.... – odpowiedziała pełna dumy i niezależności od nikogo.
      Mogłaś mnie zawołać. Pomógłbym...
Elizabeth nie odezwała się ani słowem. Collins wziął ją na ręce i zaniósł do auta, które było zaparkowane tuż przed szkołą.
           Przez całą drogę nie zamienili ze sobą ani jednego słowa. Chyba oboje nie wiedzieli jak odnaleźć się w obecnej sytuacji.
- Panie doktorze i co z nogą? – zapytała zaciekawiona Elizabeth
- Jest poważnie nadwyrężona. Lepiej żebyś się oszczędzała przez najbliższe dni – odpowiedział lekarz wypisując receptę.
- Dobrze panie doktorze. Szkoła zapewni odpowiednią opiekę dla Elizabeth – odrzekł Collins, który był również w gabinecie.
- Jeszcze tylko recepta. Proszę pamiętać, aby maść wcierać 3 razy dziennie i za każdym razem założyć bandaż elastyczny – Lekarz podał receptę Collinsowi
- Dobrze panie doktorze. Bardzo dziękujemy – odpowiedział Martin i wyprowadził ostrożnie Elizabeth z gabinetu.
 - No to lekarza mamy za sobą. Czas wrócić do callage’u, a receptami zajmę się potem – odrzekł Collins chowający receptę do kieszeni koszuli.
Podczas drogi powrotnej Elizabeth nie wiedziała o czym z nim rozmawiać. W końcu jest dużo starszy, a przecież nie zacznie mu opowiadać co tam w szkole czy jak tam poszła jej matematyka. Zaczęła więc mówić o jego pomocy.
- Naprawdę nie musiał pan mnie tu przynosić. Poradziłabym sobie....
    Wiem, że byś sobie poradziła. Chcesz być dużą i niezależną od nikogo dziewczynką tylko zapominasz, że sama długo nie pociągniesz. Póki co samowystarczalna nie jesteś.
Elizabeth spojrzała na Martina „z pod byka”. Co jak co ale koleś miał rację, a najgorsze było to, że nie potrafiła się do tego przyznać. Nie tyle przed samą sobą co przed nim. Położył ją ostrożnie na łóżko w pokoju, który dzieliła z Alice i Catherine.
    Ja już sobie pójdę. Jutro widzimy się o 10.00 na geografii i nie ruszaj się z pokoju póki nie przyjdę.
    Yyyyy... tak jest – odrzekła z przekąsem.
Do pokoju wróciły Alice i Catherine
- Eli!  Wszystko w porządku? – zapytała troskliwym głosem Alice siadając na rogu łóżka poszkodowanej.
- Oczywiście, że tak – odparła dziewczyna – najbardziej obawiam się tego, że jutro o 10.00 przyjdzie tutaj Collins na lekcję geografii żebym nie miała zaległości
- Jak już jesteśmy przy Collinsie…. Czy Ty mi nie miałaś czegoś opowiedzieć? – zagadnęła ją Alice
- No tak…. Widzę , że cię to bardzo ciekawi, więc po krótce mówiąc… Dotykałam się z Collinsem.
- Co zrobiłaś?
- To co słyszałaś – odpowiedziała Elizabeth nie chcąc się powtarzać
- Ale jak to się stało? Eli! On ma ponad 30 lat!
- wiem…. – po prostu nadal nie wierze, że to się stało – załamała się Elizabeth
- Więc jak do tego doszło? – dopytywała Alice
- No wiesz… wypiłam zbyt dużo, dosiadł się do mnie, a potem zaproponował wspólny taniec i stało się. Nie potrafiłam zapanować nad sobą.
- a jak on zareagował na to?
- myślę, że był zdziwiony ale z tego co pamiętam to nie przeszkadzało mu to i sam mnie dotykał
- No nie wierzę w to co słyszę – powiedziała na głos Alice
Po tych słowach dziewczęta usłyszały pukanie do drzwi. Catherine, która przysłuchiwała się rozmowie poszła otworzyć drzwi za którymi stał profesor Collins.
- Dobry wieczór. Przepraszam za tak późną wizytę ale chciałem tylko przekazać maść dla Elizabeth. Przypomnij jej, że ma smarować nogę trzy razy dziennie.
Collins podał maść uczennicy.
-  Już nie będę przeszkadzał.
- Jasne, przekażę – odpowiedziała Catherine
- jeszcze raz przepraszam za najście. Dobranoc
- Dobranoc

    
Następnego dnia

Równo z wybiciem godziny 10.00 do drzwi zapukał profesor Collins. Usłyszał tylko „Proszę” i wszedł do pokoju, w którym leżała na łóżku Elizabeth.
    Jak się czujesz? - Zagadnął pierwszy
    Nieco lepiej niż wczoraj ale dalej boli... – odpowiedziała Elizabeth podnosząca się na rękach, aby usiąść na łóżku
    Mam nadzieję, że brałaś już tabletki przeciwbólowe i smarowałaś nogę maścią?
    Tak... nie musi mnie pan tak pilnować!
    Tak się składa, że muszę – ciągnął dalej Collins
Puścił jej zalotne oczko, a ona znów chciała go jednocześnie zabić i przytulić się do jego ciała.
    No dobrze... więc na czym skończyliśmy ostatnią lekcję?
    Żebym to ja pamiętała.... – wykrzywiła się Elizabeth spoglądając na niego ukradkiem
    Chyba na demografii, czyż nie?
    Ahh... no tak.
    Możesz wymienić mi przyczyny, przez które współczynnik płodności jest malejący?
No tak...
     brak odpowiednich środków materialnych do posiadania potomstwa
     bezpłodność kobiet i mężczyzn
     brak pomocy dla rodzin ze strony państwa
     ukształtowanie się rodziny na zasadzie 2+1
    No dobrze. Widać coś pamiętasz z ostatniej lekcji, co nie zmienia faktu, że jesteś leniem.
Elizabeth zezłościła się i wyjęła zza pleców poduszkę. Rzuciła nią w profesora. Właściwie nie wie czemu to zrobiła. Potraktowała go jak najlepszego przyjaciela, który przyszedł do niej w odwiedziny.
    Ej ej ej! Czy ty, aby nie przeginasz? Bijesz nauczyciela? Ja cię tu na rękach noszę, a ty się tak odpłacasz? – Collins udawał poważnego ale zaczął się uśmiechać co go zdradziło
    A masz....! - I również rzucił w nią poduszką. Zamiast lekcji zaczęli się śmiać i wygłupiać. Bawili się całkiem nieźle. Collins przychodził do niej codziennie, aby zapytać jak panna Moore się czuje.
             Po dwóch tygodniach Elizabeth wróciła do formy i znów mogła sobie pozwolić na zajęcia z całą klasą. W ten dzień klasa miała przygotować zadanie na temat zaludnienia w Azji. Następna była panna Moore. Elizabeth wstała i zaniosła swój zeszyt z zadaniem domowym.
        I co ja mam pani dać?
        No piątkę – odpowiedziała zdecydowanie
        oczywiście, że nie – droczył się dalej
        Ale dlaczego? – oburzyła się Moore
        Bo zadanie jest od myślników czego ja nie lubię. Dostaniesz cztery - znów się głupkowato uśmiechnął, wpisał ocenę do zeszytu i oddał go uczennicy.
Elizabeth nieźle się wkurzyła. Po lekcji, gdy już wychodziła z sali Collins zapytał:
   Coś ty taka nie w sosie? Stało się coś?
Znowu o to zapytał. To chyba jego ulubione zagadnięcie. Za każdym razem, gdy wychodzi ostatnia z sali pyta czy wszystko w porządku.
   Nic.... jak zawsze nic.
I odeszła. On złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Jej serce zaczęło dużo szybciej i mocniej bić. Wtedy spojrzała na niego z bardzo bliska. Jego usta były tuż przed nią. Wpatrywała się w nie po raz kolejny. W głębi serca tak bardzo tego chciała. Nie tyle żeby on ją pocałował ale żeby chociaż ona mogła to zrobić.
Jego oczy również ją wtedy zaczarowały. Nieustannie się w nie wpatrywała.
    Właśnie w tej chwili Collins przybliżył się do jej ust i dotknął ich. Spełniło się to o czym nie tak dawno myślała. Byli całkiem sami. Pocałunek nie był głęboki ale jak wiele dla niej znaczący. Niby tylko muśnięcie wargami ale dużo dla niej warty. Szybko odsunęła głowę. Nie dowierzała własnym oczom. Wytargała się z jego objęć i wybiegła. Collins tylko palcami wycierał kąciki ust. Co wtedy miała myśleć? Ma zaledwie 18 lat, a on 35. Co z tego, że jest singlem przecież jest jej nauczycielem, a wnet profesorem. Nie mogła... Chociaż w głębi serca tak bardzo chciała zostać z nim i poczekać jak potoczą się wydarzenia.