Rozdział XI
Ferie minęły dosyć szybko.
Wyjątkowo monotonicznie niż zawsze. Można powiedzieć, że Elizabeth starała się
o nim zapomnieć. Jednak nie wyszło jej to. Pierwszego dnia w szkole na lekcji
geografii oglądali film o glebach. Profesor zapytał Elizabeth czy przyniosła
pracę, dzięki której wygrała konkurs. Dziewczyna podeszła do biurka i pokazała
pamiętnik astronauty. On przeglądał go bardzo delikatnie żeby nie uszkodzić
pracy. Otworzył na stronie, na której opisana była śmierć i przeczytał na głos:
„Kocham Cię”, a całe zdanie brzmiało: „Ostatnie słowa, które do niej skierował
to Kocham Cię”, więc dlaczego powiedział na głos tylko dwa ostatnie słowa,
które tak wiele znaczą? Popatrzył chwilę w pamiętnik, a później zamknął go bez
słowa i oddał. Elizabeth na te słowa przeszedł dreszcz. W pierwszej chwili
miała odpowiedzieć ironicznym tonem: „Jakie to było czułe z pana strony”, ale
pohamowała się. Czuła jakby to zdanie było kierowane do niej. Przy całej klasie
wyznał jej co czuje. „Widać fantazja mnie już ponosi skoro rzeczywiście myślę,
że to było do mnie” - pomyślała.
Kolejna noc kiedy śnił jej się
Martin Collins. Tym razem chciał zeskanować pamiętnik, który przygotowała na
konkurs. Byli w jakiejś sali całkiem sami. Po chwili, gdy pamiętnik się
skanował nauczyciel objął Elizabeth. Było to dla niej wstydliwe uczucie, bo w
końcu to profesor geografii ale tak bardzo tego pragnęła. Później już usłyszała
tylko dzwonek budzika rozpoczynający nowy dzień.
Kolejnego dnia po skończonej lekcji geografii
Angie zapytała pana profesora, czy przyjdzie do nich na wf. Widział, że
Elizabeth słucha o czym rozmawiają i odpowiedział:
–
o której godzinie macie zajęcia?
–
12.55 – odpowiedziała ucieszona Angie
Spojrzał
na Elizabeth z przekąsem i odparł: ”Przyjdę”. Elizabeth nie wytrzymała.
Podeszła do nauczyciela i wykrzyczała mu prosto w twarz:
- Nie ma pan nic lepszego do roboty niż
patrzeć się jak ćwiczymy?
Po tych słowach nie czekając na odpowiedź wzięła z ławki swoją torbę i wyszła.
Tak też się stało. Parę minut po
godzinie pierwszej wszedł na salę gimnastyczną jakby nic się nie stało i przez
kolejne 25 minut wpatrywał się w ćwiczące dziewczyny w tym na Elizabeth. Trzeba
mieć naprawdę tupet żeby tu przyjść – pomyślała. Nie chciała żeby akurat ją
widział na takiej lekcji jak ta.... Ubranie byle jakie, wygniecione, w dodatku
nie była wielką fanką sportu i nie miała predyspozycji na sportowca. Może to
akurat w niej lubił? Taką bezradność, zwyczajność i flejtuchowatość? Na lekcji
grali w koszykówkę. Akcja rozpoczęła się na środku boiska. Bryan przy piłce,
podanie do Tischner biegnie i błąd. Trener pokazuje na kroki, słychać gwizdek.
Piłkę zza autu wybija drużyna przeciwna. Piłka trafia w ręce Elizabeth.
Dziewczyna biegnie i rzuca do kosza. Brawa dla drużyny zielonych. 26 do 24 na
prowadzeniu zielonych. Akcja rozpoczyna się spod kosza, przy piłce Miller.
Podanie do Tischner. Dziewczyna traci piłkę. Bryan wyprzedza Tischner kozłując
w dobrym tempie. Podaje do Moore. Dziewczyna przygotowuje się do dwutaktu, lecz
w ostatniej chwili powstrzymuje ją Angie. Elizabeth upadła. Gwizdek sędziego rozległ się po hali. Collins
siedzący na ławce nie wiedział jak się zachować. Nie myślał o tym czy jest
nauczycielem, mężczyzną, czy jej prywatnym chłopakiem. W tym momencie
najważniejsze było zdrowie Elizabeth. Podbiegł do niej jak najszybciej:
–
Wszystko w porządku?
–
Ahhh.... boli mnie... strasznie boli
Uklęknął przed nią
–
To prawa noga?
–
Tak, tutaj przy kostce – odpowiedziała Elizabeth
pokazując nogę
Nauczyciel ściągnął powoli czerwonego trampka z jej nogi, a następnie
skarpetkę. Delikatnie podwinął długie spodnie dresowe Elizabeth i obejrzał jej
nogę. Panna Moore wpatrywała się w niego i w to co robi. Nie sądziła, że to
właśnie on będzie ją opatrywał.
–
Nieźle spuchnięta. Możliwe, że złamana –
powiedział po chwili zastanowienia
–
Świetnie.... Rodzice są w pracy. Nie mam z kim
iść do lekarza
W
tym momencie podeszła nauczycielka wf-u - pani Carnot
–
Martin, ty już jesteś po lekcjach?
Bez zastanowienia odpowiedział.
–
Tak, a co?
–
To dobrze się składa. Zabierzesz pannę Moore do
lekarza. Niech jak najszybciej prześwietlą jej tą nogę.
Martin spojrzał jeszcze raz na Elizabeth.
–
Dobrze
–
Dziewczyna nie była tym zbytnio zadowolona. Cała
grupa dziewcząt patrzyła na nią jak na ofiarę, a najprzystojniejszy nauczyciel
w szkole wziął ją pod swoją opiekę i zawiezie uczennicę do szpitala. Collins
wziął Elizabeth na ręce i zaniósł do szatni zagadując po drodze:
–
Zaniosę cię do szatani. Poradzisz sobie sama?
–
No raczej... – odpowiedziała dziewczyna
–
Oj no... nie bądź taka opryskliwa, chcę pomóc -
Spojrzał na nią swoim wyjątkowym wzrokiem. Zauważyła, że tylko na nią tak
patrzy. Była oczarowana jego spojrzeniem. Była tak blisko jego ust. W każdej
chwili mogła go pocałować. Zapach drogich perfum jeszcze bardziej ją do tego
kusił. Jednak kontynuowała rozmowę jakby nic w jej głowie się nie wydarzyło.
–
Kto by pomyślał że pan profesor się tak o mnie
troszczy?
–
Chciałem dobrze... no cóż, widać nie wyszło...
poczekam za drzwiami.
Elizabeth
przebrała się i powoli kulejąc przyszła do drzwi. Reakcja Martina była
oburzająca ze względu na to co Elizabeth zrobiła.
–
Czy ty zwariowałaś? Chcesz jeszcze bardziej
uszkodzić nogę?
–
Przecież musiałam jakoś wyjść.... –
odpowiedziała pełna dumy i niezależności od nikogo.
–
Mogłaś mnie zawołać. Pomógłbym...
Elizabeth
nie odezwała się ani słowem. Collins wziął ją na ręce i zaniósł do auta, które
było zaparkowane tuż przed szkołą.
Przez całą drogę nie zamienili ze
sobą ani jednego słowa. Chyba oboje nie wiedzieli jak odnaleźć się w obecnej
sytuacji.
- Panie doktorze
i co z nogą? – zapytała zaciekawiona Elizabeth
- Jest poważnie
nadwyrężona. Lepiej żebyś się oszczędzała przez najbliższe dni – odpowiedział
lekarz wypisując receptę.
- Dobrze panie
doktorze. Szkoła zapewni odpowiednią opiekę dla Elizabeth – odrzekł Collins,
który był również w gabinecie.
- Jeszcze tylko
recepta. Proszę pamiętać, aby maść wcierać 3 razy dziennie i za każdym razem
założyć bandaż elastyczny – Lekarz podał receptę Collinsowi
- Dobrze panie
doktorze. Bardzo dziękujemy – odpowiedział Martin i wyprowadził ostrożnie
Elizabeth z gabinetu.
- No to lekarza mamy za sobą. Czas wrócić do
callage’u, a receptami zajmę się potem – odrzekł Collins chowający receptę do
kieszeni koszuli.
Podczas drogi
powrotnej Elizabeth nie wiedziała o czym z nim rozmawiać. W końcu jest dużo
starszy, a przecież nie zacznie mu opowiadać co tam w szkole czy jak tam poszła
jej matematyka. Zaczęła więc mówić o jego pomocy.
- Naprawdę nie musiał pan mnie tu przynosić. Poradziłabym sobie....
–
Wiem, że byś sobie poradziła. Chcesz być dużą i
niezależną od nikogo dziewczynką tylko zapominasz, że sama długo nie
pociągniesz. Póki co samowystarczalna nie jesteś.
Elizabeth
spojrzała na Martina „z pod byka”. Co jak co ale koleś miał rację, a najgorsze
było to, że nie potrafiła się do tego przyznać. Nie tyle przed samą sobą co
przed nim. Położył ją ostrożnie na łóżko w pokoju, który dzieliła z Alice i
Catherine.
–
Ja już sobie pójdę. Jutro widzimy się o 10.00 na
geografii i nie ruszaj się z pokoju póki nie przyjdę.
–
Yyyyy... tak jest – odrzekła z przekąsem.
Do pokoju wróciły Alice i Catherine
- Eli! Wszystko w porządku? – zapytała troskliwym
głosem Alice siadając na rogu łóżka poszkodowanej.
- Oczywiście, że tak – odparła
dziewczyna – najbardziej obawiam się tego, że jutro o 10.00 przyjdzie tutaj
Collins na lekcję geografii żebym nie miała zaległości
- Jak już jesteśmy przy Collinsie….
Czy Ty mi nie miałaś czegoś opowiedzieć? – zagadnęła ją Alice
- No tak…. Widzę , że cię to bardzo
ciekawi, więc po krótce mówiąc… Dotykałam się z Collinsem.
- Co zrobiłaś?
- To co słyszałaś – odpowiedziała Elizabeth
nie chcąc się powtarzać
- Ale jak to się stało? Eli! On ma
ponad 30 lat!
- wiem…. – po prostu nadal nie
wierze, że to się stało – załamała się Elizabeth
- Więc jak do tego doszło? –
dopytywała Alice
- No wiesz… wypiłam zbyt dużo,
dosiadł się do mnie, a potem zaproponował wspólny taniec i stało się. Nie
potrafiłam zapanować nad sobą.
- a jak on zareagował na to?
- myślę, że był zdziwiony ale z tego
co pamiętam to nie przeszkadzało mu to i sam mnie dotykał
- No nie wierzę w to co słyszę –
powiedziała na głos Alice
Po tych słowach dziewczęta usłyszały
pukanie do drzwi. Catherine, która przysłuchiwała się rozmowie poszła otworzyć
drzwi za którymi stał profesor Collins.
- Dobry wieczór. Przepraszam za tak
późną wizytę ale chciałem tylko przekazać maść dla Elizabeth. Przypomnij jej,
że ma smarować nogę trzy razy dziennie.
Collins podał maść uczennicy.
-
Już nie będę przeszkadzał.
- Jasne, przekażę – odpowiedziała
Catherine
- jeszcze raz przepraszam za
najście. Dobranoc
- Dobranoc
Następnego dnia
Równo z wybiciem godziny 10.00 do
drzwi zapukał profesor Collins. Usłyszał tylko „Proszę” i wszedł do pokoju, w
którym leżała na łóżku Elizabeth.
–
Jak się czujesz? - Zagadnął pierwszy
–
Nieco lepiej niż wczoraj ale dalej boli... –
odpowiedziała Elizabeth podnosząca się na rękach, aby usiąść na łóżku
–
Mam nadzieję, że brałaś już tabletki
przeciwbólowe i smarowałaś nogę maścią?
–
Tak... nie musi mnie pan tak pilnować!
–
Tak się składa, że muszę – ciągnął dalej Collins
Puścił jej
zalotne oczko, a ona znów chciała go jednocześnie zabić i przytulić się do jego
ciała.
–
No dobrze... więc na czym skończyliśmy ostatnią
lekcję?
–
Żebym to ja pamiętała.... – wykrzywiła się
Elizabeth spoglądając na niego ukradkiem
–
Chyba na demografii, czyż nie?
–
Ahh... no tak.
–
Możesz wymienić mi przyczyny, przez które
współczynnik płodności jest malejący?
No tak...
•
brak odpowiednich środków materialnych do
posiadania potomstwa
•
bezpłodność kobiet i mężczyzn
•
brak pomocy dla rodzin ze strony państwa
•
ukształtowanie się rodziny na zasadzie 2+1
–
No dobrze. Widać coś pamiętasz z ostatniej
lekcji, co nie zmienia faktu, że jesteś leniem.
Elizabeth
zezłościła się i wyjęła zza pleców poduszkę. Rzuciła nią w profesora. Właściwie
nie wie czemu to zrobiła. Potraktowała go jak najlepszego przyjaciela, który
przyszedł do niej w odwiedziny.
–
Ej ej ej! Czy ty, aby nie przeginasz? Bijesz
nauczyciela? Ja cię tu na rękach noszę, a ty się tak odpłacasz? – Collins
udawał poważnego ale zaczął się uśmiechać co go zdradziło
–
A masz....! - I również rzucił w nią poduszką.
Zamiast lekcji zaczęli się śmiać i wygłupiać. Bawili się całkiem nieźle.
Collins przychodził do niej codziennie, aby zapytać jak panna Moore się czuje.
Po dwóch tygodniach
Elizabeth wróciła do formy i znów mogła sobie pozwolić na zajęcia z całą klasą.
W ten dzień klasa miała przygotować zadanie na temat zaludnienia w Azji.
Następna była panna Moore. Elizabeth wstała i zaniosła swój zeszyt z zadaniem
domowym.
–
I co ja mam pani dać?
–
No piątkę – odpowiedziała zdecydowanie
–
oczywiście, że nie – droczył się dalej
–
Ale dlaczego? – oburzyła się Moore
–
Bo zadanie jest od myślników czego ja nie lubię.
Dostaniesz cztery - znów się głupkowato uśmiechnął, wpisał ocenę do zeszytu i
oddał go uczennicy.
Elizabeth
nieźle się wkurzyła. Po lekcji, gdy już wychodziła z sali Collins zapytał:
–
Coś ty taka nie w sosie? Stało się coś?
Znowu o to zapytał. To chyba jego ulubione zagadnięcie. Za każdym razem, gdy
wychodzi ostatnia z sali pyta czy wszystko w porządku.
–
Nic.... jak zawsze nic.
I odeszła.
On złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Jej serce zaczęło dużo szybciej i
mocniej bić. Wtedy spojrzała na niego z bardzo bliska. Jego usta były tuż przed
nią. Wpatrywała się w nie po raz kolejny. W głębi serca tak bardzo tego
chciała. Nie tyle żeby on ją pocałował ale żeby chociaż ona mogła to zrobić.
Jego oczy również ją wtedy zaczarowały. Nieustannie się w nie
wpatrywała.
Właśnie w tej
chwili Collins przybliżył się do jej ust i dotknął ich. Spełniło się to o czym
nie tak dawno myślała. Byli całkiem sami. Pocałunek nie był głęboki ale jak
wiele dla niej znaczący. Niby tylko muśnięcie wargami ale dużo dla niej warty.
Szybko odsunęła głowę. Nie dowierzała własnym oczom. Wytargała się z jego objęć
i wybiegła. Collins tylko palcami wycierał kąciki ust. Co wtedy miała myśleć?
Ma zaledwie 18 lat, a on 35. Co z tego, że jest singlem przecież jest jej
nauczycielem, a wnet profesorem. Nie mogła... Chociaż w głębi serca tak bardzo
chciała zostać z nim i poczekać jak potoczą się wydarzenia.