Może ten rozdział nie należy do najlepszych ale za niedługo będą same najlepsze (przynajmniej mam taką nadzieję) dlatego zachęcam do czytania ;)
Rozdział VI
Tego dnia Elizabeth nie mogła zasnąć. Było już nieco po
północy, a ona cały czas myślała o nim. Wstała, ubrała szlafrok, który leżał na
oparciu łóżka i spoglądała za okno. Noc była bardzo gwieździsta, a księżyc był
w pełni. Dziewczyna zastanawiała się co powinna zrobić. Nie mogła zrozumieć jak
do tego doszło. W końcu po trzech godzinach rozmyślania zrozumiała słowa Alice
i zgodziła się z nią. Uczucie, którym darzy nauczyciela to nie tylko nienawiść.
To coś więcej. On jest kimś więcej, a nie tylko do reszty skretyniałym dupkiem,
za którego go uważała. Patrzyła w niebo. Zauważyła na niebie spadającą gwiazdę.
Cicho wyszeptała: „Poczuj do mnie tą nienawiść, którą ja czuje” – nienawiść….
Dlaczego właśnie miał poczuć nienawiść? Czemu nie sympatię, zauroczenie, miłość,
cokolwiek? Może dlatego, że od nienawiści wszystko się zaczęło - Elizabeth spojrzała na gwiazdę, która z chwili
na chwilę była coraz niżej aż w końcu zniknęła z jej pola widzenia. Dziewczyna
wróciła do łóżka i zasnęła.
Rano
- Jak się czujesz? – zapytała Alice martwiąc się o
przyjaciółkę
- No nie wiem. Nijak. fatalnie, wspaniale, yhh…. Sama nie
wiem jak.
- Jeszcze miesiąc do ferii, dasz radę! Wrócisz do domu na
jakiś czas, zajmiesz się życiem, które zostawiłaś dla nauki, a jak wrócisz
będzie po wszystkim – pocieszała ją Alice
- Chciałabym żeby tak było – od chrypnęła Elizabeth
W przerwie między zajęciami Elizabeth znalazła się przed salą
geograficzną. Czekała na znajomą z równoległej klasy. Chciała tylko pożyczyć
kalkulator. Nie przyszło jej do głowy, że nauczyciel może wychodzić z pracowni.
Nie zauważył jej. Wyszedł z sali, w której prowadził zajęcia, zatrzymał się,
aby sprawdzić czy wpisał temat w dzienniku i poszedł do pokoju
nauczycielskiego. Był w czarnej koszuli i czarnych spodniach elegancko
dopasowanych i podkreślających jego pośladki. Gdy tylko przeszedł, zapach jego
perfum wciąż tkwił w nosie dziewczyny. Był taki męski, nieprzesadny, rozkoszny.
Zapach, który porywał jej serce w głębię, w świat magiczny, który stworzyła we
własnej głowie, a następnie rozrywał je na strzępki. Spojrzała tylko na postać schodzącą
po schodach i odeszła w przeciwnym kierunku.
Na następnych zajęciach z profesorem Collinsem Elizabeth jak
i Alice nie wzięły książki do geografii. Wcale się tym nie przejęły.
- Czy jest ktoś kto nie ma dzisiaj podręcznika? – zapytał Collins
klasę
Nikt się nie zgłosił. Nauczyciel otwierając książkę na
temacie związanym z dzisiejszymi zajęciami podszedł do ławki dziewcząt i dał im
książkę pomimo, że o to nie prosiły.
Lekcja mijała dość nudno. Temat nie zaciekawił klasy no bo
kto by się interesował jak przeprowadza się spis ludności.
- No to może Panna Moore przypomni nam jak się liczy gęstość
zaludnienia? – Zwrócił się do dziewczyny siedzącej w drugiej ławce.
Elizabeth w ogóle nie wiedziała o co mu chodzi. Zdawała sobie sprawę z tego, że takie coś istnieje ale kto by pamiętał tak mało istotne i nieprzydatne w życiu rzeczy? Skrzywiła się patrząc na niego nie mówiąc ani słowa.
Elizabeth w ogóle nie wiedziała o co mu chodzi. Zdawała sobie sprawę z tego, że takie coś istnieje ale kto by pamiętał tak mało istotne i nieprzydatne w życiu rzeczy? Skrzywiła się patrząc na niego nie mówiąc ani słowa.
- Chyba nam jednak Pani nie przypomni, a szkoda. – po czym
kontynuował lekcję.
Gdy tylko zadzwonił dzwonek podszedł do Elizabeth, która
widząc osobę zbliżającą się do jej ławki zamknęła książkę i odruchowo ją oddała
bez słowa komentarza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz