czwartek, 24 października 2013

Historia Collage'u rozdział XVIII



Rozdział XVIII


Martin siedział przy łóżku Elizabeth przyglądając się jej. Widział te wszystkie aparatury po podłączane do niej, aby podtrzymywały ją przy życiu.
- Panie Collins proszę do mojego gabinetu – usłyszał Martin od lekarza, który stał za nim.
Nauczyciel odwrócił się, aby spojrzeć na twarz lekarza i wyszedł według prośby.
- Panie doktorze co z nią? Będzie żyła? – zapytał niepokojąco Collins
- Obawiam się, że zostało jej może dwa dni. Obrażenia sią bardzo poważne. Jej mózg…. Obumiera.
Martin nie dowierzał w to co słyszy. Łzy cisnęły się do jego przemęczonych oczu.
- Przykro mi Panie Collins – odrzekł lekarz spoglądając na mężczyznę.
Nauczyciel opuścił gabinet i usiadł na korytarzu, aby to wszystko sobie poukładać. Zobaczył z prawej strony dwoje dorosłych ludzi, kobietę i mężczyznę idących dość szybkim tempem w jego stronę.
- Pan Collins? – Zapytał mężczyzna
- Tak to ja – odrzekł obojętnie
- Nazywam się Bruno Moore. Jestem tatą Elizabeth, a to moja żona Katie – podał rękę nauczycielowi.
- Przykro mi z powodu córki – wymamrotał z przejęciem Collins
- Co z nią? – zapytała kobieta nauczyciela
- Bardzo źle. Jej mózg obumiera – uniósłszy głowę spojrzał na zmartwioną kobietę.
- Jak do tego doszło? – zapytał Bruno
- Szliśmy z Elizabeth do teatru. Bandyci zatrzymali nas na Wall Street.  Nie mieliśmy żadnych szans. Chodziło o jakieś pieniądze Steve’a. Państwa córka była torturowana krzesłem elektrycznym. Przykro mi…. Nie mogłem nic zrobić.
Rodzice spojrzeli na nauczyciela
- Gdzie ona teraz jest? – zapytał ze zdenerwowaniem Bruno
- Leży w piątce.
Państwo Moore udali się do sali, gdzie leżała ich córka. Collins został na korytarzu. Nie chciał być świadkiem wizyty jej rodziców. Po godzinie, gdy rodzice wyszli z pomieszczenia, w którym leżała ich córka wszedł do niej nauczyciel. Usiadł tuż obok. Chwycił za jej chłodną rękę i patrzył na jej twarz
- Elizabeth…. Tak bardzo Cię kocham. Nigdy nie chciałem żeby coś Ci się stało przeze mnie. Wybacz. Wiem, że moje słowa nie przywrócą Ci siły ale tak bardzo chciałem być z tobą już na zawsze. Pragnę byś została moją żoną. – Miał już łzy w oczach ale pomimo wszystko ciągnął dalej.
- Jesteś najwspanialszą i najpiękniejszą osobą jaką w życiu spotkałem. Przepraszam za wszystkie dni kiedy przeze mnie płakałaś. Tyle wyrządziłem ci krzywdy robiąc ci na złość. Tak bardzo bym teraz chciał, abyś ze mną była chociażby w parku, żebyś znów się uśmiechnęła i oczarowała mnie swoim spojrzeniem. Tak bardzo Cię kocham Elizabeth Moore. Obiecuję, że gdy tylko wyzdrowiejesz oświadczę ci się i wyjedziemy stąd.

W tej samej chwili w snach Elizabeth


Romeo, ocal mnie, czuję się taka samotna

Poszła parę kroków dalej i oto go ujrzała. Martin Collins trzymał kwiatki w dłoni i patrzył swoim bujnym wzrokiem w Elizabeth

A on przyklęknął na ziemi i wyciągnął pierścionek
I powiedział:
Wyjdź za mnie, Julio, nigdy nie będziesz już sama
Kocham cię i to jest wszystko co naprawdę wiem

Elizabeth wzruszyła się. Tak bardzo potrzebowała jego tu i teraz, a oto on jej się oświadcza.
Założył jej pierścionek, a ona go uścisnęła.

Tak jak zawsze tego chciałam.

Collins spojrzał na Elizabeth. Jej głowa, która leżała prosto skręciła w prawo jakby chciała spojrzeć na niego po raz ostatni. Na policzku zobaczył płynącą łzę. Dziewczyna wcale nie otwarła oczu, to Collins usłyszał dźwięk piszczącej aparatury.
- Kochanie, nie odchodź! Proszę, nie zostawiaj mnie samego! – Płakał, wnet krzyczał. Lekarze weszli do sali. Chcieli go zabrać ale on nie chciał puścić jej ręki. Tak bardzo bolała go strata ukochanej dziewczyny. Rodzice Elizabeth natychmiast wbiegli do Sali. Nawet lekarz nie był w stanie ich zatrzymać. Pani Moore zaczęła płakać. Podeszła do Collinsa. Zaczęła na niego krzyczeć i bić go pięściami gdzie popadnie
- To wszystko twoja wina! Jaki z ciebie nauczyciel?! Zabiłeś naszą córkę! Była taka młoda. Jak mogłeś zabić nasze dziecko!
Collins nie mógł wytrzymać tego ogromu słów. Emocje gotowały się w nim. Niczemu nie był winny. Tak samo chciał szczęścia Elizabeth jak jej rodzice. Bruno odsunął żonę od Martina i mocno przytulił ją do siebie, aby się uspokoiła.
Po 30 minutach od śmierci Elizabeth doktor zaprosił Collinsa do swojego gabinetu
- proszę siadać – odrzekł lekarz
Martin usiadł tak jak prosił doktor
- Nie wiem jak to panu powiedzieć… właściwie nie wiem czy to cokolwiek zmieni, ale domyślam się, że pan o niczym nic nie wie
- Ale o co chodzi doktorze?
- Panna Moore była w 10 tygodniu ciąży
Martin był przewrażliwiony tym co usłyszał.
- Ale jak to? Dlaczego nic nie wiem?
- Na to pytanie akurat panu nie odpowiem. W chwili kiedy straciliśmy Elizabeth straciliśmy również jej dziecko, przykro mi – odrzekł lekarz
Collins bez słowa wstał i wyszedł. Nie wytrzymał emocji, które coraz bardziej piętrzyły się w jego sercu. Wyruszył ze szpitala prosto przed siebie tam gdzie nogi go prowadziły. Poszedł do parku gdzie niegdyś spacerował z Moore. Tak bardzo tęsknił. Jego serce zamieniło się w milion drobnych kawałeczków.


Trzy dni później…

Na pogrzebie Elizabeth zjawiła się cała klasa, wraz z gronem pedagogicznym. Collins też się pojawił jednak nikt z nim nie rozmawiał. Wszyscy uważali go za winnego śmierci Elizabeth Moore. Po utracie ukochanej Martin złożył wymówienie w pracy i wyjechał. Po dwóch miesiącach Alice dowiedziała się od pani Carnot o samobójstwie Collinsa.

środa, 23 października 2013

Historia Collage'u rozdział XVII



Rozdział XVII


Następnego dnia Elizabeth wstała w nie najlepszym samopoczuciu. Obudziły ją poranne mdłości. Postanowiła nie iść tego dnia na zajęcia co zaniepokoiło Collinsa. Po swoich lekcjach przyszedł do Elizabeth
- Jak się czujesz? Co z Tobą? – zapytał zaniepokojony
- sama nie wiem… Mam nadzieję, że to jakieś zatrucie pokarmowe.
- Może pójdę z Tobą do lekarza? – zasugerował
- Nie ma takiej potrzeby – odpowiedziała bardzo szybko
- Przecież lekarz nie gryzie – uśmiechnął się do Elizabeth i położył rękę na jej chłodnej dłoni.
- Tak, wiem. Na pewno mi do jutra przejdzie
Elizabeth nagle zrobiło się bardzo niedobrze i pobiegła do toalety. Po 5 minutach znów pojawiła się siadając na swoim łóżku i przykrywając się kocem.
- Może byś coś zjadła? – Od rana wymiotujesz pewno Twój organizm potrzebuje witamin
- Nie, nie chcę nic jeść, idź sobie!
- Dlaczego taka jesteś?
- Jaka?
- Rozdrażniona – odpowiedział w dość ponurym nastroju
- Po prostu mam gorszy dzień, zajmij się swoimi obowiązkami. Zobaczymy się jutro
- No dobrze. Wypoczywaj
Collins wstał z łóżka Elizabeth i opuścił pokój dziewczyn.
Moore zaczęła się zastanawiać: często korzystam z toalety, poranne mdłości, złe samopoczucie…. Dziewczyna ubrała się i natychmiast wyszła z collage’u
- Dzień Dobry w czym mogę służyć? – zapytała aptekarka
- Dzień dobry, poproszę test ciążowy – odpowiedziała Elizabeth
- W tak młodym wieku ciąża?
- Mam nadzieję, że nie – odparła Moore
- Pani nie wie, że trzeba się zabezpieczać? – dogadywała farmaceutka
- Może mi pani w końcu sprzedać ten cholerny test? Nie pani interes ile mam lat
- No dobrze, proszę się tak nie unosić. To szkodzi dziecku
Elizabeth chciała coś jeszcze powiedzieć tej aptekarce jednak powstrzymała się, ponieważ kobieta wyszła na zaplecze po test.
- Proszę bardzo. 5$ się należy
- Proszę – położyła pieniądze na blacie- Do widzenia
Zestresowana Elizabeth jak najszybciej udała się do collage’u. Z samego rana dziewczyna zrobiła test. Bała się jego wyniku. Dziecko z Collinsem zmieniłoby wszystko. Czekała w niepewności niespełna 15 minut. Test okazał się pozytywny. Moore usiadła na ziemi przy umywalce i zaczęła płakać. Do pokoju przyszła Alice. Usłyszawszy płacz przyjaciółki weszła do łazienki. Zobaczyła na podłodze opakowanie z testu ciążowego i ulotkę. Alice usiadła na kafelkach tuż obok Elizabeth
- rozumiem, że jest pozytywny – odparła Alice
- tak – uniosła się szlochem  Elizabeth
- No już, nie płacz – przytuliła do siebie załamaną przyjaciółkę
- I co ja mam teraz zrobić? – zapytała Eli
- Ale z czym?
- Z dzieckiem, z ciążą, ze wszystkim
- Powiedzieć Collinsowi – odparła
- Już widzę jego reakcję. Nie planowaliśmy tego. Co my teraz zrobimy? Przecież rodzina się mnie wyrzeknie! – płakała coraz mocniej Elizabeth
- Na pewno nie będzie tak źle. Masz 18 lat, jesteś dorosła. Martin Cię kocha. Wszystko się ułoży – uśmiechnęła się do niej Alice
- Ale jak ja mu to powiem? To takie trudne
- Wiesz Martin… Był seks, nie było zabezpieczeń, jest dziecko. Proste
 - W Twoich ustach rzeczywiście jest to proste. Boję się jego reakcji.
- Spokojnie. Kocha Cię dlatego zrozumie. Będziecie świetnymi rodzicami
- Oby… - odparła Elizabeth


Kilka dni później

Elizabeth właśnie szykuje się na ostatnie spotkanie z Collinsem. Ma zamiar powiedzieć mu o dziecku. Za 5 godzin musi jechać na lotnisko, by wrócić do domu. Dziewczyna ubrała turkusową sukienkę przepasaną czarną kokardą. Rozpuściła włosy. Jej makijaż był dość delikatny ale uczennica wyglądała w nim całkiem ponętnie.

W tej samej chwili

Martin szykuje się na spotkanie z Elizabeth. Po raz pierwszy facet nie wie co na siebie włożyć. Postanawia ubrać czarną koszulę z turkusowym krawatem a do tego jasne spodnie. Ma dla niej niespodziankę o czym Moore nie ma zielonego pojęcia. Po 15 minutach, gdy jest już gotowy wychodzi ze swojego pokoju i puka do pokoju Elizabeth. Otwiera Catherine.
- Czy Elizabeth jest już gotowa? – zapytał dziewczynę
- Zaraz sprawdzę - odrzekła
Dziewczyna zniknęła za drzwiami. Po chwili otwarły się znowu. Tym razem Collins dostrzegł Elizabeth. Chyba jeszcze tak pięknej jej nie widział.
- Cześć, ślicznie wyglądasz – rzucił pierwszy
- cześć - odparła z uśmiechem na twarzy
- Czy zechcesz wybrać się ze mną do teatru? – zapytał z lekkim zdenerwowaniem w głosie
- Oczywiście profesorze Collins
Nauczyciel stanął do niej bokiem, aby dziewczyna mogła wziąć go pod ramię.
W drodze do teatru rozmawiali o dalszej nauce Elizabeth. Pogoda tego wieczoru była dość ponura. Niebo zakrywały chmury, a księżyc był ledwo widoczny. Ulica, przez którą przechodzili wydawała się nieco mroczna ponieważ była słabo oświetlona. Oprócz miałczącego kota gdzieś na parapecie nie było żywej duszy. W pewnym momencie słyszeli tylko swoje oddechy. Zdawało się, że ktoś za nimi szedł.
- Nie odwracaj się – poprosił cichym głosem Collins
- Czego on od nas chce? – zapytała zdenerwowana Elizabeth.
Ręce jej lekko się trzęsły ale starała się upozorować swój lęk i strach jaki czuła w tej chwili. Oboje z Martinem przyspieszyli kroku. Gdy minęli prostopadłą ulicę do Wall Street z za rogu wyskoczył mężczyzna w kominiarce i rzucił się na Elizabeth zatykając jej usta i trzymając przy gardle nóż. Collins, gdy tylko się zorientował co się dzieje kazał natychmiast puścić dziewczynę.
- Ta panienka pójdzie ze mną – powiedział złoczyńca
- Niby dlaczego? Co Ci przeszkadza, że sobie spacerujemy?
- Już wiem jak sobie spacerujecie. Myślisz, że nie wiem, że jesteś gliną?
- O czym Ty człowieku mówisz? Jestem nauczycielem geografii! – Collins wyciągnął prawą rękę w kierunku mężczyzny i delikatnie do niego podchodził
- puść ją, proszę! Ona nie jest niczemu winna. Zresztą ja też nie. Idziemy do teatru – próbował przekonać złoczyńcę.
- ja wiem, że Steve Cię tu wysłał! Nie może znieść tego, że to jego zatrzymali, a nie mnie.
- O czym Ty mówisz? – dopytywał Collins
- Nie udawaj, odsuń się bo skrzywdzę tą Twoją wypindżoną laleczkę!
- Ej ej! Tylko się tak do niej nie zwracaj! Ta kobieta to najpiękniejsza osoba jaką w życiu spotkałem. Zostaw ją!
- Skoro jest taka piękna to i pewno w łóżku też jest dobra?
Collins już dłużej tego nie wytrzymał. Już prawie miał się rzucić na bandytę z pięściami, ale za nim stało kolejnych 3 mężczyzn w kominiarkach i szybko go złapali.
- W takim razie oboje pójdziecie ze mną dopóki się nie dowiem, gdzie Steve ukrył pieniądze. Co jak co ale 50% jest moje!
Złoczyńcy zabrali parę do samochodu zasłaniając im oczy jakimś szalikiem. Po 40 minutach jazdy samochodem wysiedli w lesie, w którym znajdował się dom. Poprowadzili ich schodami w dół prosto do piwnicy. Przywiązali ich i zakleili usta tylko Elizabeth.
- Teraz gadaj gdzie Steve ukrył forsę – odparł jeden z mężczyzn do Martina
- Nie wiem – odrzekł szybko nauczyciel
Zbrodniarz przybliżył się do krzesła Collinsa i po cichu powiedział:
- Widzisz swoją ukochaną gówniarę? – pokazywał w tym momencie na dziewczynę, która siedziała na innym krześle niż Collins -  Za każdym razem, gdy odpowiedź będzie błędna Twoja nic nie warta gówniara będzie cierpiała, bo widzisz…. To krzesło jest pod napięciem. Z każdą odpowiedzią będzie o coraz silniejszej mocy, więc zastanów się dwa razy za nim coś powiesz.
Przestępca uśmiechnął się na samą myśl o bólu, który zaraz zada dziewczynie.
- Gdzie są moje pieniądze? – zapytał po raz drugi mężczyzna
- Ja naprawdę nie wiem to jakaś pomyłka! Jestem nauczycielem, my tylko idziemy do teatru.
- Zła odpowiedź! – Złoczyńca po raz pierwszy nacisnął guzik, który sprawił ból Elizabeth. Collins miał łzy w oczach. Nie mógł patrzeć jak jego ukochana cierpi. Nic nie mógł zrobić. Był bezradny.
- Pytam po raz kolejny: Gdzie jest forsa, którą ukrył Steve? – tym razem mężczyzna nastawił na silniejsze wstrząsy krzesło Moore. Collins nie wiedział co powiedzieć…. Jego serce waliło coraz mocniej, oddech był coraz szybszy
- Ja nie znam żadnego Steve’a, może najlepiej sam go o to zapytaj?
Mężczyzna znów wcisnął guzik, tym razem wstrząs był na tyle mocny, że Elizabeth zemdlała. Być może kolejny, by ją zabił. Martin miał wrażenie, że serce, które ostatnio biło z miłości tym razem ktoś porwał na strzępy. Serce targało się, a to tak strasznie bolało kiedy patrzył jak dziewczyna upada na siłach i nie jest w stanie patrzeć na oczy.  Z pozycji siedzącej w jakiej znajdywała się na początku już prawie leżała. Trzymały ją tylko sznurki, którymi była przywiązana do krzesła.
- Tak, więc gdzie są moje pieniądze? – odparł znowu mężczyzna. Collins nie odpowiedział od razu. Musiał się poważnie zastanowić nad odpowiedzią. Nie mógł pozwolić by Elizabeth umarła tutaj, gdzieś w piwnicy na odludziu, z dala od rodziny, przyjaciół, z dala od niego. Co prawda siedział dwa metry przed nią, ale nie mógł się do niej zbliżyć i chociażby potrzymać za rękę.
- Pieniądze są zakopane w ogródku American West collage. To nasze ulubione miejsce.
Collins zdawał sobie sprawę, że wiele ryzykuje dawając  fałszywą odpowiedź ale w tym momencie wolał grać na czas dopóki nie wymyśli jak się stąd wydostać. Złoczyńca, na którego kumple wołali „Marynarz” odwiązał ręce i nogi Collins’a, aby zabrać go w miejsce zakopanych pieniędzy. Trzech pozostałych gangsterów poszło przygotować samochód. Martin spojrzał na Elizabeth i zaryzykował.
Jeżeli nie teraz to kiedy? Czas na akcję - pomyślał.
           Nauczyciel wymierzył prawym sierpowym w twarz Marynarza. Zbrodniarzowi zaczęła lecieć krew. Od razu to poczuł i przytknął rękę do nosa, aby spojrzeć, czy aby na pewno. Collins nie czekał na nic tylko poprawił pierwsze uderzenie. Tym razem ofiara się przewróciła. Martin nie przestawał. Bił go raz po raz, a tamten próbował się bronić. Twarz złoczyńcy była już cała we krwi. Po chwili zrozumiał, że nie może być taki jak Marynarz. Przestał go bić, chociaż czuł agresję w sercu. Collins szybko rozejrzał się po piwnicy i biorąc pierwszy lepszy sznurek pod ręką związał bandytę. Profesor natychmiast podszedł do ukochanej i odwiązał ją. Dziewczyna była nieprzytomna. Martin trzymał ją na ziemi w swych ramionach ze łzami w oczach. Pomimo trudnej sytuacji nauczyciel zadzwonił na policję.
- Z tej strony Miejska Komenda Policji w Arizonie w czym mogę pomóc?
- Tutaj Martin Collins. Jestem uwięziony razem z Elizabeth Moore w jakimś pojedynczym domku w środku lasu. Nie wiem dokładnie gdzie nas przetrzymują. Znajdujemy się w piwnicy, proszę się pośpieszyć, bo zaraz nas zabiją!
- No dobrze, przyślemy posiłki najszybciej jak się da.
Collins rozłączył się. Spojrzał na zamknięte oczy Elizabeth i wykręcił numer na pogotowie.
- Słucham? – powiedziała kobieta
- Proszę natychmiast przysłać karetkę! Jest ze mną dziewczyna, która jest nieprzytomna. Więżą nas w jakimś domu w lesie. Znajdujemy się w piwnicy. Proszę, uratujcie ją!
Collins zaczął płakać do słuchawki. Nie był w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Nie mógł patrzeć jak jego ukochana umiera na jego oczach, a on nie może nic więcej zrobić.
Należy szybko działać. Jeżeli zaraz Marynarz i ja nie pokażemy się reszcie chłopaków zobaczą, że coś jest nie tak i tutaj przyjdą, a wtedy umrę razem z Elizabeth – pomyślał.
Collins wziął dziewczynę i zaniósł za stertę jakiś gratów. Położył ją na plecach, aby mogła swobodnie oddychać. Wrócę po ciebie – wymamrotał przez ściśnięte gardło. Wstał spoglądając na nią jakby robił to po raz ostatni. Rozejrzał się wokoło i zobaczył jakiś metalowy pręt. Wziął go i poszedł powoli na górę. Ręce strasznie  mu się trzęsły. Było ciemno co uniemożliwiało dokładne widzenie. Schował się za ścianą zaraz przy schodach, którymi się schodzi do piwnicy. Nie pozostało mu nic innego jak czekać na policję, bądź czekać aż się zjawią. Stał tak piętnaście minut. Do domu weszło dwóch mężczyzn. Collins wyszedł z za drzwi i rzucił się na nich. Jednego uderzył prętem, aż się przewrócił. Drugi patrzył na rozwój sytuacji. Po paru sekundach zaatakował Martina. Drugi podniósł się i uderzył nauczyciela z tyłu. Collins wbił mu pręt w brzuch. Nie miał czasu się zastanowić co zrobił. Walczył z ostatnim złoczyńcom. W tym momencie przyjechała policja i wbiegła do domu.
- Ręce do góry! – krzyknął jeden z policjantów do mężczyzn.
Oboje podnieśli ręce, a policjanci przyszli skuć obu mężczyzn. Bandyta dał się uwięzić, natomiast Collins przypomniał sobie o obecności Elizabeth i zbiegł ze schodów prosto do piwnicy, by być z ukochaną.
- Co on robi? – zapytał policjant kolegę
- Biegnijmy za nim – odparł mundurowy
Służby pobiegły za Collinsem. Zobaczyli, że siedzi na podłodze i trzyma młodą kobietę za rękę ocierając łzy. Policjanci podeszli bliżej, by zabrać dziewczynę. Po paru minutach  przyjechało pogotowie, które wzięło Elizabeth na nosze i zawieźli ją prosto do szpitala w Arizonie. Collins pojechał z nimi.

Historia Collage'u rozdział XVI



Rozdział XVI

Minął weekend, a dwójka zakochanych nadal się do siebie nie odzywała. Oboje musieli przemyśleć swoje zachowanie. W poniedziałek przed lekcjami Elizabeth poszła do Sali geograficznej. Przeczuwała, że tam będzie jej ukochany. Chciała z nim porozmawiać o sytuacji, która zaszła w ubiegłym czasie. Nie myliła się. Gdy tylko weszła do pracowni Collins siedział przy biurku i sprawdzał zaległe sprawdziany. Kiedy dziewczyna weszła do sali spojrzał tylko kto przyszedł.
- Kochasz mnie? – zapytała z zaciekawieniem Elizabeth
- Dlaczego o to pytasz? Myślałam, że wiesz… - odpowiedział
- Kochasz mnie? – ponowiła pytanie
- Dobrze wiesz, że tak
- Nie, nie wydaję mi się żeby tak było
- Dlaczego tak sądzisz? – zapytał z zaciekawieniem?
- Gdybyś mnie kochał nie byłbyś zazdrosny. Powinieneś mieć do mnie zaufanie, a nie masz go. Gdybyś je miał dobrze byś wiedział, że nie zraniłabym Cię. Masz rację, źle się zachowałam. Powinnam Cię poinformować, że idę na bal z Carlosem, ale czy to jest powód żeby się tak obrażać? Myślałam, że nikt między nami nie stanie, a okazuje się, że może stanąć każdy.
Collins przez chwilę nic nie odpowiedział. Powoli analizował słowo po słowie, które przed chwilą usłyszał. Bał się na nią spojrzeć. Wiedział, że źle postąpił, ale nie potrafił się do tego przyznać przed nią.
- Kocham Cię Elizabeth i przepraszam za to zachowanie. Masz rację, powinienem Ci bardziej zaufać jednak boję się, że Cię stracę. Zbyt bardzo mi na Tobie zależy żeby Cię stracić. Obiecuję, że nie stanie między nami zazdrość – już nigdy.
Elizabeth ukucnęła przed profesorem, a on spuścił głowę. Bał się tego co zaraz usłyszy.
- Zaufaj mi Martin. Obiecuję Ci, że nie zranię Cię tylko daj mi tą szansę.
Collins spojrzał na nią. Ta chwila przypominała matkę i dziecko, które było niegrzeczne, a mama chciała wytłumaczyć, że nic się nie stało.
Elizabeth usiadła na kolanach Martina. Ręce miała za jego szyją.
- Już nic między nami nie stanie – po tych słowach, które wypowiedziała do niego patrząc mu prosto w oczy przybliżyła się do jego ust i zaczęła je niepewnie całować. Po dwukrotnym dotknięciu jego ust delikatnie odsunęła się od nich. Nie była pewna czy on tego chce. Reakcja Collinsa była zaskakująca. Najpierw nie wiedział co się dzieje, czemu przerwała ten moment nie zagłębiając się w niego następnie to on przysunął się do niej i zaczął całować. Jego ręce na początku znajdowały się za jej plecami. Obejmował ją. Później złapał obiema rękami za tylną część ud i posadził ją na biurku. Tęsknił za nią. Za tą bliskością jakiej z nią doświadczał. Brakowało mu jej oddechu, który czuł na szyi i bicia serca, które słyszał. Zachowywał się jakby dostał od losu coś bardzo cennego i nie mógł się opamiętać. Zaczął całować ją po dekolcie. W międzyczasie rozpinał jej sweterek. Oboje zapomnieli, że są w pracowni geograficznej i nikt nie pomyślał, by zamknąć drzwi. Bez pukania weszła profesor Carnot. Była przerażona tym co ujrzała. Collins zwrócił uwagę na jeszcze jedną osobę w pracowni.
- Oj, przepraszam – powiedziała Carnot i szybko wyszła
- Zaczekaj! – krzyknął Martin jednak ona wcale nie zaczekała.
- Wybacz Eli ale muszę to wyjaśnić. Nikt nie może się o tym dowiedzieć! Nie chcę stracić pracy – zaczął panikować
- No dobrze…idź, rozumiem – odpowiedziała Moore zapinając guziczki od sweterka.
Collins wyszedł dość szybko z pracowni zmierzając ku sali gimnastycznej gdzie mogła znajdować się profesor Connie. Nauczycielka siedziała w kantorku wypisując tematy w dziennikach. Drzwi były otwarte, ale pomimo wszystko Martin zapukał
- Można? – zapytał
- Tak, wejdź
Nauczyciel niepewnie usiadł po drugiej stronie stolika przy którym siedziała wuefistka.
- Mogłoby to zostać między nami? – zapytał nagle
- Ale co? – zapytała udając, że nie wie o co chodzi
- To co widziałaś Jesse
- Twój romans z uczennicą tak? – zapytała uszczypliwie
- To nie jest romans – odpowiedział bez namysłu
- Tylko co? Kolejna przygoda?
- Daj spokój, kocham ją – odpowiedział
- Jak cztery poprzednie – powiedziała Jesse wypisując dzienniki
- To jest coś innego. Wtedy rzeczywiście potrzebowałem przygód i emocji, a teraz moje uczucie jest szczere poza tym nie twój interes – odparł wzburzony
- No tak. Oczywiście…
-  Mogę cię prosić o dochowanie tajemnicy?
- No dobrze, tylko nie zrań jej, bo tym razem to ja zranię ciebie słyszysz? – zapytała z uśmiechem na twarzy
- No jasne, dzięki Jesse. Kochana jesteś – uśmiechnął się i wyszedł z kantorka
To było szczęście, że akurat przyszła Carnot, jego koleżanka od piaskownicy. Przynajmniej nie straci pracy.


piątek, 18 października 2013

Historia Collage'u rozdział XV

Rozdział XV

Na przerwie między zajęciami Elizabeth siedziała na podłodze oparta o ścianę i powtarzała mały i duży układ krążeniowy. Tymczasem podszedł do niej Carlos – jeden z najprzystojniejszych chłopaków w jej klasie grający na gitarze. Po prostu ideał każdej kobiety. Która by nie chciała utalentowanego muzyka, skradającego serca większości nastolatek? Jest przecież miły, czuły, a przede wszystkim uwodzicielski. Nie potrafi odpędzić się od dziewczyn, jednak dziwnym trafem podszedł właśnie do Moore.
  • Nie przeszkadzam? - zapytał z uśmiechem kucając na wprost jej
  • Jeżeli nie zauważyłeś jestem zajęta – od prychnęła znad książki
  • Zajmę Ci tylko 3 minuty. Na pewno zdążysz wszystko powtórzyć przecież zdolna jesteś – dalej próbował ją kokietować
  • No dobrze, więc słucham
  • Jak już wiesz za 2 dni jest bal na zakończenie roku. Pomyślałem, że może byś poszła ze mną jako osoba towarzysząca?
  • Że ja? - zapytała z niedowierzaniem odnośnie tej propozycji
  • Czy widzisz tu kogoś innego z kim rozmawiam?
  • No nie wiem... Może ćwiczysz tą wypowiedź ze mną, bo chcesz zapytać kogoś innego?
  • Zabawna jesteś Moore.
  • Taka ma natura – uśmiechnęła się delikatnie
  • To jak?
  • Sama nie wiem....
  • Nie daj się prosić, będzie fajnie – uśmiechnął się do niej
  • No dobrze... Pójdę z Tobą
  • Będę po Ciebie o 7.00


2 dni później

Sukienka jaką miała na sobie Elizabeth była turkusowa. Była na szerszych ramiączkach przepasana w talii cienkim paskiem z kokardką. Z przodu była krótka, by dziewczyna mogła pokazać swoje zgrabne i długie nogi, z tyłu zaś miała długość do kostek. Jej loki delikatnie opadały na ramiona. Szminka nie była mocno czerwona. Makijaż był dobrany bardzo delikatnie i profesjonalnie.
Gdy wybiła 7.00 rozległo się pukanie do drzwi. Otwarła Elizabeth
  • Jak pięknie wyglądasz – to pierwsze co usłyszała
  • Dziękuję – odparła zawstydzona
  • To jak? Idziemy?
Po 30 minutach para znajdowała się w restauracji gdzie odbywała się impreza uczniowska. Na początku wszystkie pary zatańczyły poloneza, a później był już tylko alkohol i prawdziwa zabawa. Na niej był również Collins. Gdy zobaczył Elizabeth zabrakło mu tchu w piersi. Nigdy nie widział jej tak pięknej, jednak był na nią zły. Minęły 4 godziny wspaniałej imprezy, gdzie Elizabeth tańczyła do wolnej muzyki z Carlosem. Gdy dziewczyna chciała iść na taras by się przewietrzyć zobaczyła Martina patrzącego w gwiazdy trzymającego ręce w kieszeni. Kiedy podeszła bliżej spojrzał tylko na nią i znów odwrócił wzrok patrząc na gwiazdy
  • Cześć – powiedziała pierwsza
  • Cześć – odpowiedział nie patrząc na nią
  • Jesteś na mnie zły prawda?
  • A dziwisz się? Odkąd zaczęła się ta impreza nawet chwili nie spędziliśmy razem. Cały czas jesteś z tym Carlosem. Nawet nie zapytałaś mnie czy możesz z nim iść...
  • Przecież mi tego nie zabronisz. Jasne, bawię się dobrze w jego towarzystwie ale to Ciebie kocham nie jego. Nie zachowuj się jak dziecko.
  • Skoro ja się zachowuję idź do swojego Carlosa, może on jest ode mnie dojrzalszy.
Elizabeth poczuła się urażona ale nie chciała w taki sposób pokłócić się z Martinem.
  • Daj spokój. Przecież Ty byś tu ze mną nie przyszedł. Przecież nie chcesz żeby wszyscy wiedzieli, że jesteśmy razem. To by mogło skomplikować całą sytuację.
  • To lepiej było przyjść tu z tym gogusiem? - burknął spoglądając na nią
  • Daj spokój, to tylko kolega – zapewniała go dziewczyna
  • Już ja widzę jak ten kolega na Ciebie patrzy
  • Wcale nie patrzy. Nic nas nie łączy naprawdę.
  • Rób co chcesz... w końcu czemu miałabyś chodzić z kimś takim jak ja. Starym gogusiem zakochanym w siłowni
Elizabeth weszła do środka restauracji. Nie mogła już dłużej tego słuchać. Jej fantastyczna noc zamieniła się w koszmar.
  • Co z Tobą? - zapytał Carlos
  • Daj mi spokój, nie chcę o tym rozmawiać. Możesz odprowadzić mnie do collage'u?
  • Oczywiście
Carlos podał rękę Elizabeth by mogła oprzeć się o jego przedramię. Gdy dotarli na miejsce chłopak zawołał za dziewczyną by jeszcze się odwróciła zanim zdążyła otworzyć drzwi zamknięte na zamek.
  • Dziękuję za dzisiejszą imprezę. Było bardzo przyjemnie w twoim towarzystwie. Ciesze się, że ze mną poszłaś
  • Nie ma sprawy Carlos..... - rozmawiała niechętnie. Chciała już po prostu zniknąć za drzwiami i położyć się do łóżka. Miała dosyć tego dnia. Chłopak podszedł do niej i pocałował ją delikatnie w policzek
  • do zobaczenia – powiedział pół głosem
  • cześć – odpowiedziała bez większego uczucia